20 października 2013

Postrzelone serce: Wino [część 2]

„Postrzelone serce”


 
Wino

   

Jestem Yuzuki. Zapisywane jako „yu” – delikatny oraz „tsuki” – księżyc. Mam trochę ponad 20 lat. Oficjalnie pochodzę z Francji. Nieoficjalnie z Japonii. Oficjalnie jestem sprzedawcą w sklepie ze słodyczami „Candy Mad”. Nieoficjalnie… czekam. Aż coś ciekawego wydarzy się w moim życiu. Od ostatniej przygody, oczywiście nieoficjalnej, minęło 9 miesięcy. Nieoficjalnie, także, spotkałem wtedy mojego anioła stróża, który właśnie mnie opuścił. I na którego czekam a także staram się w tym czasie nie robić niczego głupiego. Ten mój anioł stróż, anielski diabeł, czy też, diabelski anioł ma na imię Takeru, zapisywane za pomocą „wojownika”. Absolutnie nie należy do najmilszych, ale jest w nim coś… wiesz, że nie mówi poważnie, choć i tak to uderza w ciebie niczym strzał z bicza.

                Ściągam soczewki ze swoich przemęczonych oczu. Mam już serdecznie dość ich codziennego zakładania, szczególnie, że dobrze nie działają na mój wzrok. To przez nie muszę nosić okulary, których… nie noszę. Do blond włosów i ich utleniania się przyzwyczaiłem. W sumie jest to całkiem przyjemne. Przeglądam się w lusterku, zrezygnowany swoim mizernym wyglądem. Cały ten stres, towarzyszący mi od tych przeklętych dziewięciu miesięcy, sprawił, że niesamowicie schudłem. W dodatku… Niestety dowiedziałem się, o co chodziło Takeru, kiedy mówił bym spał póki mogę. Teraz nie potrafię zmrużyć oka, a przynajmniej nie na tak długo jakbym chciał.

                Siadam, zakładając swoje ukochane okulary i pogrążając się w lekturze. Nie potrafię skończyć tej książki, bo cały czas, za każdym zdaniem, przed oczami stają mi obrazy naszego ostatniego dnia razem. Wtedy… Tak bardzo chciałem go pocałować, przytulić, wziąć ze sobą i nigdy nie puścić… Dlaczego tego nie zrobiłem? Ciągle zadaję sobie to pytanie i ciągle nie potrafię na nie sobie odpowiedzieć. To na pewno nie dlatego, że kazał mi uciekać jak najdalej. Nie lubię… Nie lubiłem się go słuchać, nie lubiłem też jak zostawiał mnie samego. Obiecuję… że kiedy tylko go spotkam przyłożę mu za to… Że mnie zostawił, że tak zamącił mi w głowie, że strzeliłem… Ja nie chciałem… Jak zwykle w tym momencie rozmyślań zasypiam niczym dziecko. Na dwie godziny, ale zasypiam.

                Czuję dziwną siłę, która ciągnie mnie lekko w dół na lewą stronę łóżka. Jakby obciążenie. Ruchome. Czuję jak ta siła oplątuje mnie swoimi ramionami, przyciągając coraz bliżej siebie. Półświadomy przekręcam się na drugą stronę i dłonią szukam czegoś znajdującego się na poziomie mojej twarzy. Nim to mi się udaje, jego twarz przylega do mojej, zachłannie łapiąc wargi. Nie pozostaję dłużny. Nie mam zamiaru się hamować.

- Zamorduję cię za to, że kazałeś mi tak długo czekać… - mówię, łapiąc oddech po długim pocałunku jaki mi zafundował.

- Dobrze, ale najpierw… Ja cię pomorduję… - płynnym ruchem wsuwa swoją rękę pod moją szeroką, zwiewną koszulę.

- Kategorycznie… Oh tak! – krzyczę, czując jak wbija zęby w moją szyję i zaciska palce na kroczu.

- Kategorycznie chętny…? – kto to mówi! Nawet twój język jest napalony! Szarpię go za bluzkę, próbując ją z niego ściągnąć. Z jego małą pomocą udaje mi się, zaraz potem znów powracając do nieprzyzwoitej bliskości. Przewracam go na plecy ze zwycięstwem w oczach.

- Tym razem nie dam ci tak łatwo uciec. – rozpinam swój pasek od spodni oraz rozsuwam rozporek. Już widzę jak płonie z pożądania i ledwo się powstrzymuje by od razu mnie nie zerżnąć. Potorturuję go troszkę… A później mu przyłożę. Tak… To dobra kolejność. Powoli rozpinam swoją koszulę, fundując mu mały pokaz. Pod swoim tyłkiem od razu wyczuwam, jak bardzo to na niego działa. Poruszam delikatnie biodrami kołysząc nimi raz na lewo, raz na prawo. Słyszę jego przyśpieszony, nerwowy oddech, mieszający się w uszach z moim. Nagle łapie mnie za biodra i przyciąga do siebie tak, że nasze oczy są na tym samym poziomie.

- To tak chcesz mnie zamordować…? – czuję ten gorący oddech, owiewający moje usta, szyję i zahaczający o klatkę piersiową. Chyba  zaraz się rozpłynę. Sam ledwo się teraz powstrzymuję.

- Powiedzmy… - mówię z cwanym uśmiechem na ustach. Przejeżdża dłońmi po moich plecach w górę. Powolutku, bez pośpiechu… . Potem wplątuje palce w moje włosy, przyciągając do delikatnego ale także namiętnego tańca języków. Unosi swoje kolano do góry, trafiając na mojego stojącego penisa. Jęczę w pocałunek, a on coraz bardziej napiera aż nie odskakuję do góry.

- A była taka dobra zabawa. – ja ci tu dam zabawę… W pełni zdeterminowany, żeby doprowadzić go do granic możliwości, schodzę z niego i znikam za drzwiami, ukradkiem sprawdzając jego minę. Jak się spodziewałem: intensywnie myśli, co ja kombinuję, ale nie jest ani krzty zdziwiony. Spokojnie czeka aż wrócę, ale jego krocze zdecydowanie się niecierpliwi. Wracam z kuchni z pełną butelką wina w ręku. Wiem, że je kocha. Po drodze do łóżka, chwytam jeszcze jakiś krawat wiszący jakimś cudem na krześle. Z powrotem siadam na niego, wiążąc mu ręce.

- Pobawimy się? – pokazuję butelkę z uroczym uśmiechem na ustach. Nie odpowiada nic, uważnie przyglądając się każdemu mojemu ruchowi. Otwieram wino i nabieram trochę w usta. Schylam się by on też mógł go posmakować. Wylewam sporą ilość na jego klatkę piersiową i brzuch, nie martwiąc się o prześcieradło. Będzie warto. Zlizuję wszystko dokładnie z jego skóry. Zdejmuję jego spodnie oraz bokserki. Wylewam kolejną porcję wina na całe podbrzusze oraz skrawek ud. Patrzę na niego triumfalnie, oblizując się ze smakiem. On, natomiast, obserwuje wszystko z rozchylonymi wargami, jakby też chciał spróbować tego samego. Później, kochany, później… Obcałowuję wszystko dokładnie, omijając starannie jego penisa. Nagle szarpie mnie za ramiona i przewraca na plecy.

- Masz słaby węzeł, skarbie. – szepta mi, zapalczywie zajmując się całą moją szyją.

- Więc muszę się trochę na tobie podszkolić. – odpowiadam melodyjnie, przejeżdżając dłonią wzdłuż jego ramienia aż do pleców.

- Jak ci się uda… - odpowiada prowokacyjnie a we mnie aż się gotuje by znowu spróbować. Chwytamy swoje wargi, masując swoje ciała. Unosi moją jedną nogę trochę do góry, badając każdy skrawek wewnętrznej strony uda. Po chwili przenosi rękę na mój pośladek, ściskając go lekko. Człowieku… Szybciej! Krzyżuję swoje nogi na jego biodrach i szarpię, by na mnie upadł. Nasi przyjaciele od razu się spotykają, wywołując nagły i niepohamowany jęk w naszych ustach. W tej chwili wszystko się zatrzymuje. Każdy z nas czeka aż nasze ciała wrócą do wątpliwej normy.

- Już nie mogę… - mówię po pewnej chwili, jakby tłumacząc swoje zachowanie. Patrzy na mnie diabolicznym spojrzeniem. Zaczynam się bać. Nie wiem, co kombinuje, ale to na pewno nie będzie orgazm.

- Też się pobawię. Co ty na to? – sięga po w połowie pustą butelkę. Oblewa najpierw czubek mojego penisa, a ja przygryzam wargę sycząc z powodu dziwnego, ale nieziemsko przyjemnego uczucia. Kieruje strumień w dół a potem znowu w górę, dochodząc aż do moich ust, które także polewa ostatnimi kroplami czerwonego alkoholu. Czuję jak wszystko na mnie powoli zasycha ni to łaskocząc, ni to drażniąc całą moją skórę. Całą. A szczególnie tam, gdzie ciśnienie o mało nie rozerwie mnie od środka. Bez pośpiechu schyla się nade mną, muskając moje wargi. Nie ruszam się, starając się zapanować nad swoim ciałem, ale to jest przeklęcie trudne. Klatka piersiowa skacze mi niczym oszalała a cały drżę z ogarniającego mnie podniecenia.

- Dobry rocznik…

- Weź, się wreszcie ogarnij i zrób mi dobrze a nie będziesz się podniecał winem z alkoholowego naprzeciwko! – spogląda, chyba lekko zszokowany moimi słowami, ale to nie ważne.

- Jak sobie życzysz… - zlizuje pozostałości z mojego brzucha. Patrzy na mnie jeszcze przez chwilę i nagle łapie wargami mojego sterczącego penisa w sosie winnym. Ja natychmiast chwytam go za głowę, jęcząc przeciągle i wyginając się w łuk. Rozchyla moje kolana najbardziej jak może, robiąc sobie bardzo duży dostęp, ale nie zaprzestając ssania ani na chwilę. Absolutnie świruję pod jego dotykiem, rzucając się na wszystkie strony i próbując wydobyć jak najwięcej z jego pieszczot. Niedługo potem unosi głowę, na sam koniec częstując mnie polizaniem w jeden z najczulszych punktów. Spinam swoje ciało, odrzucając głowę do tyłu. Nagle opiera ręce po obu stronach mnie. Wbija wzrok głęboko w moje oczy, a ja… nie potrafię. Tak po prostu, nie potrafię. Nie wiem dlaczego. Odwracam twarz i zakrywam oczy ramieniem. Nie potrafię… Czuję jak napiera na mój odbyt. Patrzę zszokowany na jego posturę pełną glorii.

- Co ty!? Idioto! Oszalałeś doszczętnie!? – wrzeszczę, próbując się poderwać do siadu, jednak on przyszpila mnie do łóżka.

- Tak, oszalałem. Już dawno. – szepta do mojego ucha, a następnie przygryza jego płatek, chwilę potem liżąc go. Zupełnie zapominam, o co się wściekłem, zatracając się w tej miłej ale jakże delikatnej pieszczocie. Poddaję się. Niech robi ze mną, co chce. Oplątuję jego szyję rękami, nie pozwalając mu ani na chwilę się ode mnie oderwać. Znów próbuje we mnie wejść. Rozluźniam się jak tylko mogę. Zdziwiłem się, kiedy poszło mu to tak łatwo. Niespodziewanie łączy nasze usta w drapieżnym i chaotycznym pocałunku, zaczynając się powoli poruszać. Ledwo to zauważam, kiedy jednocześnie dotyka całego mojego ciała. Sam nawet zaczynam się na niego nabijać, przygryzając wargę Takeru. Mruczy cicho. Zamieram. Nigdy nie słyszałem, żeby tak robił. Ten pomruk… Taki… Taki nie do opisania… Jeszcze! Jeszcze! Kładę dłonie na jego twarzy, znów chwytając zębami jego usta. Śmieje się cicho pod nosem, chwilę potem całując mnie w czubek nosa. Prostuje się i patrzy na moje rozpalone ciało, cały czas przyśpieszając tempa. Podnoszę się na rękach, przejmując kawałek inicjatywy. - Mrr… - i znowu! Więcej, więcej! Całujemy swoje szyje i barki, poruszając się w miarę równo. Błądzimy po swoich plecach, upewniając siebie nawzajem o swojej obecności. Jedną ręką zahacza o mój sutek, a ja wyginam się delikatnie do tyłu. Natychmiast wykorzystuje to, by obsypać muśnięciami mój podbródek. W tym czasie masuję dobrze umięśnioną klatkę piersiową Takeru, kilkakrotnie mocniej nabijając się na niego. Czuję jak jego palce owijają się wokół mojej męskości.

- Ah! – jęczę, coraz bardziej przyśpieszając tempa i zatracając się w tym, co ze mną wyprawia. Rzuca mnie z impetem na łóżko, coraz szybciej poruszając się wewnątrz mnie jak i ręką. Jak on może tak szybko…!? Brakuje mi tchu, ledwo chwytam cokolwiek w płuca, a zaraz zmuszony jestem krzyknąć z całych sił. Przewraca mi się w głowie, odbija mi, czy cokolwiek, pragnę tego człowieka mocniej i głębiej.

- Ja… zaraz… zaraz… - próbuję wydobyć z siebie słowa, ale nie mogę, kiedy cały świat przestaje istnieć. Kiedy mój cały świat zaczyna kumulować się w Takeru.

- Nie tak szybko… - mówi, choć nie zwalnia ani na chwilę.

- Nie mogę… - czuję jak wszystko we mnie szaleje. Błagam! Ześlijcie mi wreszcie ten przeklęty orgazm! – Dochodzę… - ciało drży, sperma wypływa, serce zatrzymuje się, tracę kontakt z rzeczywistością. Wyginam się w łuk i wbijam palce w pościel, nawet nie będąc tego świadomym.

- Dużo… - z tego swego rodzaju transu wybija mnie jego głos. Staram się załapać, o co mu chodzi, jednak nie potrafię i przyglądam mu się ze zdziwieniem w oczach. – Chyba dawno nie był używany, co…? – zamorduję. Za ten wzrok, za ten ton… Zamorduję. Układa swoje ręce pod moje kolana i opiera się dłońmi o łóżko. Całuje mnie przelotnie, uśmiechając się po swojemu, po diabelsku. Z powrotem zaczyna używać tej swojej cholernej szybkości i z powrotem zaczyna się poruszać. Zaciskam swoje mięśnie, byleby dać mu to jak najbardziej odczuć. Liżę jego wargi, które z każdą chwilą, coraz chętniej łączą się z moimi.

- Wykrzycz moje imię. – rozkazuję, zaczynając się stymulować. Wiem, że nim on dojdzie, ja zdążę jeszcze parę razy…

- Yuzuki…? – tak!

- Jeszcze raz…

- Yuzuki… Yuzuki… - powtarza to jak mantrę, coraz głośniej za każdym razem. Po chwili ja dołączam do niego, półświadomie, wypowiadając jego imię. Te dźwięki przeplatają się ze sobą, tworząc bliżej nieokreśloną całość. Tak, jak teraz my. Imiona łączą się z pocałunkami, pocałunki z imionami. – Wytrzymaj chwilę… - mówi, pchając coraz mocniej. Chce razem…? Proszę bardzo! Kreślę na jego plecach paznokciami czerwone linie. Ostatni pocałunek. Oboje zaczynamy drżeć z ogarniającej nasz rozkoszy, pożądania i nadmiaru podniecenia. Czuję ciepło wewnątrz mnie jak i znów na moim brzuchu. Czyżby dobrze mi się wydawało…? Też zajęczał…? Też mu było tak nieziemsko przyjemnie jak mnie…? Przewracam jego rozpalone ciało na bok. Zaplątuję jego nogi w swoje. Nie mam zamiaru go wypuścić. Patrzę się na jego już spokojną twarz. Uśmiecha się. Tak dawno go nie widziałem… Łączy nasze palce u rąk. Przysuwa się bliżej mnie i zamyka oczy. Śpij, kochany… Rany… Kiedy ja zacząłem go tak nazywać!? Zupełnie mnie postrzeliło… Ale śpij… Sam niedługo odpływam.

                Budzę się w pełni zrelaksowany. Jednak mój błogi stan nie trwa długo. Nie czuję ani jego dłoni, ani nóg. Patrzę tam, gdzie powinien być. I… jest. Śpi jak dziecko wtulony w moją poduszkę. Zupełnie jak nie on… Ale pasuje mu taki wizerunek. Wstaję cicho, byleby go nie zbudzić. Niech odeśpi te wszystkie noce.

                Szykuję śniadanie, choć absolutnie nie mam pojęcia, która godzina. Tak na nos… coś koło trzeciej, czwartej po południu. Mieszam składniki w garnku postawionym na kuchence. Ciągle śmieję się pod nosem z jego porannej miny. Taki mały aniołek… Nie wierzę, że potrafi być takim diabłem… Nakładam gorące jedzenie do misek. Nagle umięśniony ciężar popycha mnie na szafki, rozgrzane ramiona ściśle obejmują, a głowa, będąca wciąż w trybie spania, opiera się o plecy. Po jakimś czasie odwraca mnie i sadza na blacie. Z powrotem, niczym niedopieszczony bachor, wtula się i zastyga w bezruchu oraz kompletnej ciszy.

- Jeszcze tylko chwilkę… - mówi cicho, chrypiącym głosem, jeszcze bardziej mnie ściskając. Chichoczę z pobłażaniem w oczach, odwzajemniając uścisk.

- Wystygnie… - informuję, nie bardzo chcąc by to usłyszał. Wolałbym zostać tak jeszcze trochę dłużej. Jeszcze tylko trochę.

- Jak mogło cię tam nie być…?

- Gdzie? – pytam zdziwiony. O czym on mówi?

- Kiedy się obudziłem, ciebie nie było. – a więc tu go boli. Głaszczę go po głowie, krzyżując nogi na jego biodrach.

- Przepraszam… - całuję go we włosy. On tylko przekręca głowę, umieszczając swoje czoło na mojej szyi. Szuka przez jakiś czas dogodnej pozycji a potem mruczy coś niezrozumiałego pod nosem. Ten człowiek po prostu powala mnie na kolana. Poznaję go jako pewnego siebie, zimnego, wrednego, podłego i boskiego w łóżku a teraz zachowuje się jak mały, pieszczotliwy, bezbronny szczeniaczek, którego największym problemem jest gdzie znaleźć cieplutkie i przyjemne miejsce do drzemki. – Już więcej tak nie zrobię. – czuję jak cały się spina. Nagle puszcza mnie, w ogóle nie patrzy mi w oczy i wychodzi z pomieszczenia, lekko kołysząc się na zastanych nogach. Słyszę szelest ubrań, a ja stoję nadal w szoku i staram się zrozumieć, co się dzieje. W ten raz wchodzi w pełni ubrany z tym swoim zwyczajowym, zimnym spojrzeniem.

- Ostatni raz… - mówi drżącym głosem. A może to z powodu tego, że przed chwilą wstał…? Nie wiem, nie ważne. Podchodzi do mnie, chwyta za biodra i przyciąga pewnie do siebie, całując z pasją, jakbyśmy nigdy więcej mieli się nie spotkać… Nie… Nie… Nie może! Nie pozwalam! Nie zgadzam się! – Żegnaj. – nie! Nie lubię tego słowa! My się spotkamy! Nie może odejść! Nie po to tyle czekałem!

- Gdzie się niby wybierasz!? – krzyczę, w ostatniej chwili łapiąc jego dłoń.

- Wiesz doskonale, że nie mogę tu zostać.

- Niby czemu!?

- Znajdą mnie! – wścieka się… Już to widzę.

- Nie znajdą! Zresztą… Jeśli nawet… Tyle razy im uciekałeś…

- Ale nie wplątywałem w to nikogo! – cichnę. A ja to co…? Produkt uboczny? Przez chwilę zaciskam palce na materiale jego kurtki, ale niedługo potem puszczam ją, opierając się tyłem o krawędź blatu.

- Idź już… - nie rób tego. Zostań. Przytul mnie, pocałuj, przeżyj kolejny orgazm, cokolwiek chcesz… Zostań. Po prostu zostań…

- Nie wplątałem w to ciebie dla zabawy… Straciłem gardę, wtedy w barze…  Myślałem, że to moja szansa by uciec, by się schować, by doświadczyć chociaż zalążka normalnego życia… Ale… Przeliczyłem się.

- To wygląda jak jakaś beznadziejna scena…

- Z beznadziejnego dramatu? Tak, masz rację. Jednak…

- Jednak ty i tak masz mi obiecać, że będziesz wracał. – staję na wprost niego, by móc spojrzeć głęboko w jego oczy. Wciąga powietrze w płuca, zrezygnowany moim zachowaniem.

- Nie…

- Żadne „nie”! Masz…

- Daj mi skończyć! – silnym uściskiem chwyta moje ramiona, potrząsając lekko. Najchętniej pewnie przeszedłby do rękoczynów…

- Nie obiecuję, że pojawię się jutro, za tydzień, czy za miesiąc… Nie obiecuję też, że nie zginę do czasu naszego kolejnego spotkania. Ale jeśli będę w stanie, jeśli znów będę mógł jakimś cudem cię odnaleźć… Przyjdę. W nocy. Jak dzisiaj. – to właśnie chciałem usłyszeć. Odwraca się i wychodzi szybkim krokiem, zostawiając mnie samego w kuchni z dwiema miskami letniego posiłku. No mógłby chociaż zjeść…






Koniec

14 stycznia 2013

Postrzelone serce: Zabawa [część 1]

  • Miałam jedynie mały zarys historii, którą chciałam tu zawrzeć... Powiedzmy, że najważniejsze rzeczy zmieściły mi się
  • Zmusiłam się by bohaterom nadać imiona... No cóż... Nie lubie ich nadawać xD
  • Pierwsza część, zakładam, będzie tolerowana przez większość, natomiast druga... Trochę melodramatu mi się liznęło, ale mam nadzieję, że wybrnęłam z tego z twarzą!
  • Długo pisałam tą historię, ponieważ troszkę ponad 2 miesiące... Mogą być pewne różnice jeśli chodzi o nastrój, czy styl, ale starałam się wczuć w to najlepiej jak mogę.
  • Trochę krwi
  • Trochę seksu (chyba nieudanego...)
  • Podtytuły... Mogą wam się nie wydawać pasujące do fabuły, którą obejmują, ale nie są nadane bez żadnego zamysłu ;)
  • Ogólnie... Nie jestem zadowolona z tego opowiadania.

Dziękuję za uwagę :)




„Postrzelone serce”

Zabawa




     Siedziałem w barze jakby nigdy nic. Atmosfera… jak wszędzie. Gwar, popsute radio, które wydobywało z siebie niezidentyfikowane dźwięki. A po mojej głowie krążyło jedynie by napić się jeszcze więcej. Szkoda, że nie miałem z kim…
     Do baru wkroczył mężczyzna. Zacząłem mu się uważnie przyglądać. Nie wiem czy to przez alkohol, czy faktycznie wyglądał niczym anielski diabeł… Co za paradoks, prawda? Ale… Inaczej nie da się tego opisać. Z oczu biła czerń z przemieszaniem spokojnego granatu. Włosy miał rozczochrane, w ogóle bez ładu i składu w kolorze piekielnego hebanu. Grzywka wpadała mu w oczy, lecz po chwili ręką odgarnął mokre kosmyki do tyłu. Nawet w pożółkłym, słabym świetle lamp jego skóra zdawała się być nieskazitelnie biała. Usta także miał blade. I spierzchnięte. Lekko rozchylone by złapać trochę oddechu. Jego klatka piersiowa unosiła się niesamowicie szybko. W moim umyśle już zaczęły się tworzyć nieprzyzwoite obrazy. Bardzo nieprzyzwoite… Zawiesił czarną, materiałową kurtkę za kaptur na wieszaku. Ciemnoszary T-shirt, jakby trochę poniszczony, swobodnie wisiał na jego szerokich ramionach. W uszach nadal bębni mi dźwięk jego dodatków przy spodniach, kiedy podchodził do mnie swoim prowokacyjnym ale i lekkim krokiem. Zobaczyłem jego uśmiech. Wiedziałem jak to się skończy… Wiedziałem.
     Usiadł koło mnie, napiliśmy się trochę. Wyszeptał mi na ucho kilka słów, które zadecydowały o dalszym biegu wydarzeń. Jestem ciekawy, co by było dalej, gdyby mnie tam nie było. Albo gdybym się nie zgodził na wyjście z nim. Czy wtedy wylądowałbym z nim w białej, hotelowej pościeli, robiąc rzeczy, o których mi się nigdy nie śniło? Nie wiedziałbym, co mógłbym stracić…
     Błądził dłońmi od krańca mojej koszulki po łopatki, przyciągając mnie do siebie. Odległość jaka nas dzieliła nie mogłaby być policzona nawet w nanometrach. Złapał mnie za włosy i pocałował brutalnie. Nie zwracałem uwagi na to, że atakował mnie również swoimi zębami. Jego język tak wirował, że czułem jakby opanował całe moje ciało. Nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie. Podnieciło do granic możliwości. Już dawno nie czułem takiego pożądania. Przycisnął mnie do lodowatej ściany, która wywołała silny dreszcz. Natomiast on jeszcze zażarciej wpijał się w moje usta. Wokół unosił się nasz oddech, a diabeł gryzł moją szyję aż do obojczyka. Potem zęby zamienił na język i przejechał nim w górę, aż do mojej brody. Trzymałem go kurczowo za koszulkę, tak jakby bojąc się, że zaraz mi ucieknie. Jeśli mam spłonąć, to tylko razem z nim…
     Rzucił mną o łóżko niczym szmacianą lalką. Nie, to też mnie nie obchodziło. Bo po co? Liczyło się to, że on zmienia się w upadłego, lubieżnego anioła… Dla mnie…
      To był terrorysta z najgorszych podziemi. Jego silne wargi na moim członku wywoływały niczym niekontrolowane wrzaski przyjemności, jednak za każdym razem zwalniał pieszczotę, oddalając moje napalone ciało od upragnionego orgazmu. Gdybym tylko miał siłę oderwać się od niego, zakładam, że niedługo pieprzyłbym się z trupem… No cóż… Coś za coś, prawda?
     Nie pamiętam, co konkretnie mówiłem, a raczej krzyczałem. Pamiętam, że po tych słowach odwrócił mnie na brzuch, uniósł moje biodra w górę aż nagle pomiędzy pośladkami poczułem coś chłodnego. Dłońmi rozsmarował maź, a chwilę potem najzwyczajniej w świecie rżnął mnie od tyłu jak jakąś dziwkę. Nie mam nic przeciwko. Podobało mi się to… No tak… To, że ciągle wrzeszczałem „mocniej” to pamiętam… I to chyba aż zbyt dobrze…

     Obudziłem się rano z porządnym bólem głowy i tyłka. Rozejrzałem w poszukiwaniu mojego diabła, którego imienia niestety nie udało mi się poznać. Nie znalazłem go. Jak zwykle! Najpierw cię upijają, potem zaciągają do łóżka a rano już ich nie ma! Spojrzałem na stolik nocny. Kasy brak! No wiecie co… Ciekawe czy zapłacił za wynajem pokoju…

    Szedłem do sklepu niczym zbity pies. Minęło parę dni od spotkania tego gościa, ale ciągle myśl o nim nie dawała mi spokoju. Był zabójczo przystojny, to trzeba było przyznać. No i genialny w łóżku… Ludzi z taką charyzmą jak on nie dawało się zapomnieć zbyt szybko. Wiedziałem o tym za dobrze…
    Spojrzałem przez szybę na półki wypełnione rozmaitą ilością słodyczy: od ciastek, przez lizaki aż po najróżniejsze czekolady. Wszystko, czego dusza zapragnie, za dość przystępną cenę. Nagle usłyszałem huk. Chwilę potem, szyba ze smakołykami oblana została czerwoną mazią. Poczułem ból w okolicach żeber. Zalało mnie nagłe ciepło a chwilę potem owiał nieprzyjemny chłód. Upadłem na kolana, nie wiedząc, co się dzieje. Jak przez mgłę widziałem tworzący się zgiełk na ulicy. Oni patrzyli na mnie. Czy coś mi się stało? Ten ból… Czyżbym dostał? Czyżbym… został postrzelony? Kto…? Po co…? Dlaczego……? Zamknąłem oczy. Chyba. Zapanowała ciemność. Nie słyszałem nic, nie widziałem nic, nie czułem nic. Jakby mnie nie było. Właśnie… Nie było mnie.


    Nikłe światło zaczyna się kołotać po moim niewielkim polu widzenia. Podobnie jak mocno rozmazane kształty, nie przypominające nic, co dotychczas widziałem.
- Obudziłeś się. – silnie stłumiony dźwięk dochodzi do moich uszu. Chaotycznie rozglądam się wokół i nieświadomie macham rękami, jakby starając się wyłapać odgłos, obijający się echem po mojej głowie. Czuję jak coś zimnego łapie moją dłoń oraz jakieś palce zaciskające się na moim nadgarstku. Powoli odzyskuję zdolność ostrego widzenia. Po lewej stronie mam szarą, poniszczoną i lekko zabrudzoną ścianę. Za głową tak samo. Po prawej… On. Anielski diabeł. We własnej osobie. Więc… Czyżbym umarł? Wiem, że moje życie nie obfitowało w jakieś specjalnie dobre uczynki, więc pewnie piekło stoi przede mną otworem. – Poznajesz mnie?
- Jakże bym mógł cię nie poznać? – uśmiecha się lekko do mnie ni to, szczerze, ni to sztucznie. Nagle wstaje i odwraca się w drugą stronę. Chcę się podnieść ale ból w okolicach żeber skutecznie mnie powstrzymuje. Dopiero teraz zauważam, że mam cały brzuch oraz klatkę piersiową w bandażach. Rozglądam się jeszcze raz, bardziej świadomy. Nie poznaję tego miejsca. Wiem, widzę jedynie, że jesteśmy gdzieś wysoko, na jakimś dachu, czy czegoś w tym stylu. - Gdzie jesteśmy? – pytam.
- U mnie. – odpowiada oschle, co tylko jeszcze bardziej nakręca mnie do dalszej „dyskusji”.
- Ile tu tkwię?
- Pięć dni.
- Jak się tu znalazłem?
- Święty Mikołaj cię tu, kurwa, przywiózł! – szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się takiego wybuchu. A wtedy w nocy był taki… No… Wiadomo. Spuszczam głowę w zamyśleniu. Kątem oka widzę jak nerwowo rozgląda się przez okno z bronią w ręku. Zaraz… Broń! Podchodzi do mnie. – Słuchaj, nie wiem przez ile jeszcze będzie tutaj bezpiecznie. Jeśli każę ci uciekać, uciekaj najszybciej jak się da. Biegnij po najbardziej zaludnionych ulicach, ukrywaj się. Najlepiej z nikim się nie kontaktuj…
- To jakiś żart? – pytam całkowicie zmieszany tym, co słyszę.
- Tak, witamy w ukrytej kamerze! – następuje chwila ciszy. Ten sarkazm w połączeniu z jego ostrym spojrzeniem jest aż nader przemawiający. Nagle wstaje i podchodzi do zniszczonej metalowej szafki. Wyjmuje srebrne pudełko i rzuca mi na kolana. Patrzy na mnie surowo, przez co trzęsącymi się rękoma otwieram wieczko. Trzymam czarny pistolet.
- Chyba nie mówisz poważnie…? – wypowiadam drżącymi ustami, ze strachem w oczach. Widzę jak wyraz jego twarzy łagodnieje, choć swego rodzaju obawa nadal świeci mu w źrenicach.
- Chciałbym… - jego chrypki głos się załamał. – Idź spać. Póki możesz… - podchodzi do czegoś przypominające łóżko, podkłada broń pod poduszkę i okrywa mnie dziurawą kołdrą. Widzę jak adrenalina opanowuje jego ciało. Mam ochotę go przytulić, powiedzieć, że będzie dobrze. Ale nie mogę. Nie znam sytuacji, w dodatku jestem postrzelony. Nie jest dobrze. Jest źle. Wręcz tragicznie. Czuję jak emocje zaczynają brać nade mną górę. Wypływają na zewnątrz w postaci słonych łez. Wiem, że diabeł przygląda mi się uważnie ale nic nie mówi. Wygląda to tak jakbym ja płakał za nas dwóch. Nie zauważam, kiedy do mnie podchodzi. Łapie mnie za podbródek i zbliża swoją twarz do mojej. Przez głowę przelatują mi obrazy wspólnej nocy. Przykłada czoło do mojego, sprawdzając temperaturę.
- Wydobrzejesz. Idź wreszcie spać. – wycieram łzy i posłusznie rozkładam się na łóżku.
- A ty, gdzie śpisz? – pytam, mając nadzieję, że odpowie mi „obok ciebie”. Patrzy na mnie jak na idiotę, zakładając tą swoją czarną kurtkę. Wychodzi bez słowa. Przez chwilę wbijam wzrok w miejsce, w którym zniknął.  Z czystej nudy zasypiam.
Mija kilka tygodni. Polegają one na spaniu, jedzeniu czegoś i ćwiczeniu. Najśmieszniejsze jest to, że przez ten okres zamieniamy może kilka zdań, które oczywiście dotyczą, jak on to nazywa, treningu. Wkurza mnie tym, ale całą złość gasi wizja mojej i jego śmierci. Nie naszej. Mojej i jego. Tylko. Po cichych dniach postanawiam trochę rozkręcić rozmowę. No ileż można, prawda? W końcu zupełnie zapomnę jak się mówi.
- Co działo się wtedy, kiedy trafiłeś tam do baru? –cisza. Celuję w otwór butelki , położonej na pniu. Butelka się kołysze przesz silny wiatr, więc przez jakiś czas muszę cierpliwie czekać na odpowiedni moment. Strzelam. Butelka pozostaje nietknięta.
- A co miało się dziać? Gonili mnie, więc uciekałem.
- I wszedłeś do baru w nadziei, że…?
- Tam mnie nie złapią. – szlag mnie trafia z tym człowiekiem. Inaczej się zabawimy… Podchodzę do niego by móc patrzeć na niego z góry. On nawet nie uraczył mnie spojrzeniem i nadal ulepszał celownik.
- A mnie w to wciągnąłeś dla zabawy, tak? – przestaje się ruszać. Widzę jak mięśnie szczęki, co jakiś czas zaciskają się. Jest wściekły. Może wreszcie powie to, co naprawdę myśli.
- Tak. - słyszę. Zamieram. Wiem, że nie mówi poważnie, bo nawet na mnie nie spojrzał. Ale... Takie słowa, mimo wszystko... To nie jest zabawne. Jednak trzeba to ciągnąć dalej. Uśmiecham się promiennie.
- Tak, jak myślałem. - odpowiadam melodyjnym głosem i odchodzę wręcz w podskokach. Niech robi tak dalej...  A jego życie będzie książkowym przykładem piekła.
- Słuchaj, niewyżyta... - dziwko? - Yuzuki, schyl się! - czuję szarpnięcie, które powala mnie na ziemię. Te same ręce chwilę potem mnie podnoszą. – Uciekaj! – słyszę. Moje ciało reaguje natychmiastowo. Łapię broń i biegnę. Tuż obok mnie… Anioł. Tak… przypomina swego rodzaju anioła stróża. Niezbyt miłego, ale zawsze coś. Nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy, co i kogo mijamy. Biegniemy przed siebie. Nagle zostaję zaciągnięty do jakiegoś tunelu, gdzie przejeżdżają samochody. Diabeł przypiera mnie do ściany i silnie łapie za ramiona. Ja patrzę na niego zdziwiony, nie wiedząc, o co chodzi. – Tak jak mówiłem-uciekaj, nie odwracaj się i z nikim się nie kontaktuj. – kiwam jedynie głową po raz kolejny zapamiętując mantrę jaką wygłaszał mi codziennie. – I zapamiętaj: ja niczego nie robię dla zabawy. – tuż po tych słowach biegnie tam, skąd wbiegliśmy. Słyszę strzały, krzyki. Mam ochotę iść do niego, złapać za fraki i… I sam nie wiem, co. Chcę mieć go obok siebie. Boję się… Wchodzę głębiej do tunelu. Po drugiej stronie widzę rozświetlone ulice, tłum… Właśnie! Pędem kieruję się w ich stronę. Huk, pocisk przelatuje pół metra od mojej głowy, odbijając się rykoszetem od murowanej ściany. Cały blednę, a nogi same biegną. Przeciskam się między ludźmi, próbując zgubić tego kogoś za mną. Kolejny strzał. Ludzie wpadają w panikę. Nie wiem, co mam robić. Chować się! Staram się bez stłuczek omijać rozjuszone i rozhisteryzowane osoby. Wchodzę do ciemnego zaułku i  przyciskam swoje ciało do ściany, przesuwając się coraz dalej od światła. Boję się, nawet jeśli, jak nigdy, panuję nad swoim ciałem. Strzał w moją stronę. Nie widać mnie w tych ciemnościach, pomimo że jestem parę metrów od goniącego mnie. Nie wiem jak wygląda. Widzę jedynie rozmazany zarys jego potężnej postury. Wiem, że on wie, że tu jestem. Robi parę kroków w przód. Ja nadal, najciszej jak potrafię, przesuwam się wzdłuż ściany. Znajduję jakąś wklęsłość. Migiem się tam chowam i przygotowuję broń. Walczę wewnętrznie ze sobą. Ja nie chcę nikogo zabijać, ale jeśli ja tego nie zrobię, on zabije mnie. Tego też nie chcę. Chcę znów spotkać mojego anielskiego diabła. Ale żeby z takiego powodu chcieć kogoś zabić?
- No wyłaź, dziwko! Też chcę tego samego, co Takeru. – te słowa uderzają we mnie niczym młot pneumatyczny. On wie… Oni wiedzą… Wszyscy wiedzą, co ja z nim robiłem… Wychodzę powolnym krokiem naprzeciw lodówki, która od razu wyłapuje mnie wzrokiem. Wymierza we mnie pistoletem i podchodzi, jakby w ogóle nie pomyślał o tym, że ja też mogę mieć zabawkę. – Rozbieraj się. – mówi. No chyba go porąbało!?
- Wal się, sukinsynie. – strzał. Stłumiony krzyk i jęk bólu. Krew. To moja broń. To ona wypaliła. Ja… nieświadomie… Znaczy… Chciałem strzelić, ale nie teraz. Chciałem chybić, trafić w nogę, rękę, cokolwiek, jedynie po to, by go spowolnić. Trafiłem. W głowę. W czoło. W mózg. Czarny pistolet wypadł mi z rąk. Ja… boję się. Boję się. I to cholernie. Jak nigdy. Boję się.




Ciąg dalszy nastąpi...


5 września 2012

Wyznanie

  • Trochę fanatyzmu~ (dużo, dużo xDD).
  • Trochę seksu.
  • Trochę krwi.
  • Jedynie jeden bohater ma imię... Znowu....
  • Miało być inaczej, wyszło inaczej.
  • Nie miałam już siły na sprawdzanie.. Tyle razy czytałam to opowiadanie by je dokończyć, że nie wierzę, że jakiś błąd się wkradł...

Dziękuję za uwagę :)





"Wyznanie"


    Żądza. To ona kieruje wszystkimi naszymi działaniami. Raz posmakowana, wdziera się w każdy zakamarek ciała wołając o coraz to więcej. Niezaspokojona woła coraz głośniej, zaspokojona znów budzi się po chwili. To takie błędne koło nie do zamknięcia, nie do ujarzmienia. Żądza. Każdy ma inną.  Nigdy nie daje spokoju. Nigdy cię nie opuści. Nigdy.
Nie sądził, że to jest w ogóle możliwe. No bo jak? To tylko bujdy. Nikt tego jeszcze przecież nie potwierdził. To jest absolutnie niemożliwe. Prawda…?

    Biegł pędem do  domu, torbę z książkami ciągle mając przed sobą.
- Kurwa! Popierdoliło mnie… Powinienem się leczyć! – krzyczał w myślach. Racja, na to powinien się leczyć. Ale nie jego wina, że miał taki ciągły popęd! Próbował dosłownie wszystkich metod spania z dziewczyną. Od kilkuminutowych numerków po całonocne igraszki. Od delikatnego, zmysłowego seksu po dziki sadystyczno-masochistyczny. Nie wiedział jak już sobie poradzić. Do terapeuty na pewno nie pójdzie! Nie ma mowy! Oni nigdy racji nie mają…
    Wpadł do domu niczym piorun, witając się niby tego nie robiąc. Tak naprędce, byleby wreszcie móc sobie ulżyć. Byleby wreszcie dojść i mieć spokój do wieczora. Jeszcze nie wszedł dobrze do łazienki i już zaczął rozpinać rozporek. Zatrzasnął drzwi i już robił sobie dobrze opierając się ręką o ścianę nad sedesem.
- Całkiem mnie jebło. – zadrżał raz drugi, trzeci aż w końcu nadeszło upragnione spełnienie. Opadł na kafelki, oddychając strasznie szybko. Doprowadził się do porządku i wyszedł, kierując swoje kroki do pokoju. Trzeba się pouczyć…
    Wieczór, zaczął padać solidny deszcz. Jak bardzo to lubił. Przyjemny chłód połączony z delikatnym „stuk, puk” uderzających kropel o szybę. Zgasił światło w pokoju. Otworzył okno na oścież i wpatrywał się w moknące chodniki, drzewa… ludzi? Zaczął uważniej się przyglądać owemu zjawisku, ale nic już tam nie było. Pewnie mu się przewidziało… Usiadł na parapecie, oparł głowę o framugę i siedział tak aż go nie znużyło. Przymknął oczy odpływając myślami niewiadomo gdzie.
    Poczuł jakiś chłodny powiew na swoim policzku. Zaraz potem lodowate ręce wplątujące palce w jego ciemnobrązowe włosy.
- Zaraz! Co jest!? – otworzył nagle oczy, rozejrzał się, ale niczego nie zauważył. Zupełnie niczego. Niemożliwe by mu się wydawało, albo przyśniło. To było zbyt realistyczne… Ale tu nic nie było! – Kurwa, faktycznie jestem porąbany… - stwierdził. Spojrzał na zegarek. Pierwsza w nocy!? Ile on tam spał?! Wkurzony poszedł do łazienki trochę się obmyć. Oczywiście jak na złość musiał pomylić swój szampon z pomarańczowym szamponem swojej siostry… No piękny koniec… początek dnia! Jeszcze bardziej zły poszedł spać, wyklinając przez jakiś czas pod nosem.
    Usłyszał mruczenie, jakiś szelest, ale nie chciało mu się budzić. Miał dzisiaj wszystkiego dość… Poczuł, że coś bawi się jego penisem. No nie… Nie lubił takich snów. W środku nocy musiał się budzić i robić sobie dobrze. Teraz ktoś wziął jego męskość do buzi! O rany… Dobry był… Myślał, że zaraz dojdzie… To mruczenie takie głębokie… Zadrżał niesamowicie silnie, a krótki, stłumiony jęk wyrwał mu się z ust. Otworzył oczy w szoku. Spojrzał na swoje krocze. Zaraz… Dlaczego on ma ściągnięte spodenki a wokół nie ma spermy? Przecież doszedł! We śnie, ale doszedł… Chyba we śnie…
- Co jest, kurwa? – opadł na łóżko nie mając absolutnie siły na myślenie. Chciał po prostu spać! Tylko tyle!
    Od czasu tamtej dziwnej nocy przez dwa dni nie miał absolutnie ochoty by majstrować coś przy swoim kroczu. Ale jak!? Przecież średnio chciało mu się cztery razy dziennie! Zaczął się bać. To u niego nie jest normalne… Może jest chory? Chociaż tu bardziej pasowałoby określenie „zdrowy”…

    Mama Tetsuhiro trafiła do szpitala. Nagle upadła na podłogę, zupełnie tracąc oddech. Przygnębiony szatyn chodził w kółko, próbując dojść do ładu z tym wszystkim. Ciągle czuł jakby ktoś go obserwował. Czuł jakby pożądanie od tej osoby ale nie takie zwykłe. Inne niż te, z którymi spotykał się do tej pory. Rozejrzał się, sprawdzając gdzie jest. Znajdował się w bardzo rzadko uczęszczanym parku. Lekko zapuszczonym ale przejść się dało. Wieczór już dawno zaczął dawać o sobie we znaki, sprawiając, że stawało się coraz bardziej przejmująco zimno. Tetsuhiro spojrzał w górę. Przez gęste korony drzew nie było  nic widać. Zatrzymał się, zamykając oczy i łapiąc jak najwięcej świeżego powietrza w płuca. Nagle poczuł podniecenie.
- Co jest!? – zaskoczył się tym niesamowicie. Jeszcze bardziej dziwiło go to, że ta ekscytacja narastała, doprowadzając go do szaleństwa. Nie był w stanie się ruszyć. Najchętniej spuściłby się teraz, już, na środku alejki. Nagle coś zasłoniło mu oczy. W pierwszym odruchu chciał się wyrwać ale usłyszał głęboki, mrożący szept przy swoim uchu.
- Ci… Nie denerwuj się bo będzie jeszcze gorzej. – zamarł a serce waliło mu niczym głośniki na koncercie rockowym. Poczuł zimną dłoń na swoim brzuchu, oplątującą go niczym sznur. Druga delikatnie pogładziła jego szyję, powodując niekontrolowany dreszcz strachu i podniecenia.
- Z-zostaw mnie! – ledwo krzyknął a został odwrócony przodem do oprawcy. Jego rozpalone usta napotkały lodowate wargi, które połączyły ich języki w namiętnej burzy. Dłoń, znajdująca się na brzuchu zawędrowała niżej a Tetsuhiro instynktownie wypiął biodra do przodu. Z ust wypływała mu krew o czym sam nie bardzo wiedział. Jęknął głośno w pocałunek, kiedy dłoń nieznajomego lekko otarła się o jego krocze. Był tak rozpalony, tak pożądał tego kogoś, że nie myślał o niczym innym jak tylko o tym by się wreszcie zaspokoić. Złapał obcego za ramiona, dziwnie chłodne. Nie przejął się tym. Wręcz było mu to na rękę, biorąc pod uwagę jak bardzo on płonie. Nigdy nie czuł czegoś takiego. Nigdy jego ekscytacja nie była aż tak wysoka. Nigdy. Chociaż… Wtedy, kiedy miał ten dziwny sen… Tak. Mógł to porównać do tego dziwnego snu.
- A-ah! – krzyknął wręcz na całe gardło, kiedy tylko ręka obcego przywitała się z jego sterczącym i pulsującym penisem. Chciał dojść ale nie mógł. Normalnie już dawno byłoby pozamiatane, ale teraz jest inaczej. Miał wrażenie, że zabawa dopiero się zaczyna. Dłoń zaczęła się szybciej poruszać a twarz oprawcy coraz częściej kręcić wokół jego szyi. Nie miał pojęcia co zrobić ze swoim napalonym ciałem. Nogi uginały się pod jego ciężarem, wszystko krzyczało o więcej. Każdą częścią, każdą komórką jego ciała zawładnął właśnie ten nieznany mu mężczyzna. Zaraz… Mężczyzna! To jest mężczyzna!
- O kurwa! – przeklął jak tylko zdał sobie z tego sprawę. Zaczął się wyrywać, ale ten ktoś wyciągnął z niego wszystkie siły. Mocniej zacisnął palce na jego męskości. Donośny jęk wyrwał mu się z gardła.
- Znacznie wolę ciebie jak wtedy w nocy… - serce całkowicie mu się zatrzymało. Czyli… To nie był sen. To był ten gość. Ale jak!? W pokoju nikogo nie było! Okno zamknął! Jak mógł się tam dostać!?
- J-jak ty… - wydukał.
- Przekonasz się… - ręka nieznajomego zaczęła się poruszać w zawrotnym tempie. Ześwirował. Absolutnie ześwirował. Było tak przyjemnie… Tak diabelnie nieziemsko! Nie kontrolował swoich myśli. Jedyny wyraz jaki obijał mu się w umyśle to „więcej”. Nagle obcy wbił mu się brutalnie w szyję. Tetsuhiro poczuł ostry ból a przy tym niewiarygodną przyjemność jaką niosło ze sobą spełnienie. Kiedy tylko krzyknął, oprawca zacisnął mocniej swoją dłoń na jego penisie a sperma z trudem wypłynęła. Uleciały z niego wszystkie siły. Poczuł jak osuwa się na ziemię. Otworzył oczy. Nie miał opaski. Wokół nic. Spodnie zapięte. Wydawało mu się? Nie… To niemożliwe. Zauważył krew. Wypływała z kącików jego ust. Poderwał się ale natychmiast znów opadł. Nie miał w sobie absolutnie żadnej energii. Nic. Był jakby wyzuty ze wszystkiego. Zaczął się trząść ze strachu. Bał się. Krew nie przestawała lecieć, kałuża z sekundy na sekundę stawała się coraz większa, czuł jej metaliczny smak w swoich ustach. Co ten sadystyczny porąbaniec z nim zrobił? „Faceci nie płaczą” kołatało mu się po głowie ale nie był w stanie teraz zrobić nic innego. Błagał o jakiegoś nienormalnego przechodnia, który w środku nocy zapuszcza się w takie miejsca. Błagał o jakiekolwiek siły. Błagał o cokolwiek. Ale nie o to by stracić przytomność!

    Zamruczał, przeciągając się na swoim łóżku. Zaraz! Jest u siebie!? Poderwał się do siadu i nerwowo rozejrzał. Był w swoim pokoju. Nagle usłyszał szczęk zamka w drzwiach.
- Wstawaj jełopie! – usłyszał głos swojej siostry, która niczym Strażnik Teksasu w ciemnych okularach weszła przez drzwi. Dziwnie mu ulżyło widząc tak bardzo znajomą mu postać. Jak nigdy miał teraz straszną ochotę przytulić ją i dziękować za to, że jest… Ale wiadome było, że tego nie zrobi.
- Czego chcesz? – zapytał niby to obruszając się.
- Dzisiaj ty robisz śniadanie, więc rusz te swoje dwie puszczalskie cztery litery.
- Wolę swoje puszczalskie niż twoje grube.
- Pierdol się.
- Też cię kocham. - zaświergotał melodyjnie wysyłając seksownego buziaczka w jej stronę. Ta tylko pokręciła głową ze zrezygnowaniem rzucając pod nosem jeszcze kilka obelg w jego stronę. Natomiast on wstał i nagle znów poczuł to, co działo się z jego ciałem wczoraj. Szybkim krokiem poszedł do łazienki. Przemył wodą twarz. Spojrzał w lusterko. Wręcz się przeraził. Jego usta były tak strasznie poranione… Czy to od pocałunków Nieznajomego? Od tych jego piekielnie mrożących warg? Diabelnie podniecających… STOP! Skarcił siebie w myślach. - Człowiek ci zrobił dobrze a ty nawet nie wiesz kto… Opanuj się… Wiem, że było ci przyjemnie ale opanuj się do cholery jasnej! - uwagę Tetsuhiro przykuło coś jeszcze. Szyja. A na niej dwa czerwone punkty. Dotknął ich. Znajdowały się tam dwa strupy. Pamiętał to uczucie, kiedy on go tam dotykał, całował, lizał… - Kurwa, opanuj się! – wysyczał tak, żeby siostra go nie usłyszała. – Nie jestem gejem… - powiedział, bardziej żeby przekonać do tego samego siebie niż kogokolwiek innego.

    Przez kilka dni funkcjonował jak maszyna. Wszystko robił automatycznie. Bliscy zaczęli się o niego poważnie martwić. Przestał spotykać się z jakimikolwiek dziewczynami, nie mając w ogóle ochoty uprawiać z nimi seksu. Bo w końcu tylko do tego się sprowadzało. Ale… wcześniej mu to przecież nie przeszkadzało. Ba! Był wniebowzięty po każdym telefonie jednej z koleżanek. Jednak teraz… Po „spotkaniu” Nieznajomego zapragnął czegoś zupełnie innego. Jego dotychczasowe, zdające się szczęśliwe życie skruszyło się, rozbiło niczym porcelana za sprawą jednej pary przenikliwie lodowatych rąk… Teraz nawet sam siebie nie potrafił doprowadzić do spełnienia. Jak tylko poczuł jakąkolwiek ekscytację, lekki ucisk w spodniach, przyjaciel natychmiast odmawiał posłuszeństwa i z powrotem sobie klapał. Co ten potwór mu zrobił!?

    - Siostra… - zaczął. Ta spojrzała na niego spod miski wypełnionej własnoręcznie przyrządzoną zupą. Pomimo częstych kłótni i przepychanek wiedziała, co łazi jej małemu, biednemu bratu po głowie… Nawet jeśli był starszy.
- Jak chcesz mi powiedzieć, że masz chłopaka to wiedz, że się nie zdziwię. – ten spojrzał na nią jak na idiotkę. – Zawsze wiedziałam, że masz większy pociąg do penisów niż do cycków.
- Porąbało cię!? – wrzasnął. Nie tego się spodziewał… On… I że wiedziała… Jak niby? Przecież on sam nie zdawał sobie z tego sprawy… Dalej nie jest pewny!
- Jeszcze będzie z ciebie homo, braciszku… - wyszczerzyła się do niego  jakby składała mu życzenia na Gwiazdkę. Zatkało go.
- Nie jestem gejem… - jedyne racjonalne zdanie, które mógł z siebie wydusić.
- Ale będziesz! – jak to miło mieć oparcie w siostrze. Wstała, poklepała go po ramieniu i zostawiła w kuchni z mętlikiem w głowie gorszym niż ścieki w zlewie.

Co noc nasilała się ta przeklęta chęć ponownego poczucia jego rąk. Nie był gejem… Chyba. Tak mu się przynajmniej zdawało. Wolał bujne cycki niż fallusy. Chociaż teraz… Teraz pragnął tylko jednego. Tylko jednej osoby. Tylko tej jednej, jedynej, która samą obecnością, samą myślą przyprawiała go o dreszcze przyjemności. Może jednak jego siostra miała rację? Może faktycznie był homoseksualistą? Bo ta chęć ponownego poczucia jego chłodu nie brała się znikąd, prawda? To pragnienie by zrobił więcej. By przywłaszczył sobie jego całe ciało i robił co tylko chciał. Co tylko mu się żywnie spodoba. By doprowadził go do szaleństwa, do zatracenia.
- Chcę cię… - wyszeptał nieświadomie. Leżał na łóżku. Sam w domu. Siostra poszła spać u jakiejś koleżanki, mama w szpitalu, ojciec w pracy… Mógł sobie pozwolić na takie przemyślenia.
- Dzwoniłeś? – usłyszał. Znał ten głos. Mrożący krew w żyłach, podnoszący ciśnienie w kroczu. W pierwszym odruchu się wystraszył. Chciał otworzyć oczy i pędem uciekać, jednak… rozmyślił się. Pozostał spokojny w miejscu nawet nie rozwierając powiek.
- Tak… - wychrypiał. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Po prostu go pragnął. Nie tak jak tych dziewczyn i zaspokojenia siebie. Teraz pragnął bliskości, jego dotyku, cichego szeptu. Był gotów oddać siebie. Zrezygnować z egoistycznych pobudek.
- Pragniesz mnie…
- Nie widać? – wiedział, że mu stoi. Wiedział też, że namiot rozłożył się do całkiem pokaźnych rozmiarów.
- Nigdy nie widziałeś mnie na oczy.
- Mówisz jakbym kiedykolwiek był normalny…
- Mówisz jakbym to ja był normalny. – Tetsuhiro nie bardzo wiedział jak na to zareagować. Nie powie przecież, że nie uważa go za kogoś zwykłego ale coś mu tu nie pasowało. Kryło się za tym drugie dno. Nieznajomy złapał go za nadgarstki i niewiarygodnie silnie przyszpilił je nad głową ciemnowłosego.  – Otwórz oczy. – usłyszał. Bał się. A jak zobaczy kogoś kogo tam nie chce widzieć? – Otwórz je… - poczuł lekkie muskanie palców po bokach swojego brzucha. Posłusznie rozwarł powieki. Wokół było ciemno. Jedyne, co widział to niebezpieczne błyski w brązowo-czerwonych tęczówkach. Zaczął przyglądać się mu uważniej. Półdługie, ciemne włosy, ostre oczy, mocno zarysowane rysy, pełne usta a w nich… Zadrżał. Spojrzał na niego wystraszony. – Nadal mnie chcesz…? – ten głos… Ten dotyk… Nie był w stanie mu się oprzeć. Wiedział, że po pewnym czasie zeświruje z ich braku. Nawet jeśli irracjonalnym się wydaje by był wampirem, czy czymkolwiek w tym rodzaju. Tetsuhiro pokiwał tylko delikatnie głową. Nie wiedział, co robi. Absolutnie. Jakby był upity. Upity zapachem, dotykiem, samą obecnością Nieznajomego. Ten natomiast brutalnie wpił się w jego usta nie spuszczając z tonu ani na chwilę. Tetsuhiro dzielnie i z równą zapalczywością oddawał pocałunki. Kiedy zabrakło mu tchu niechętnie oderwał się od wampira i zdyszany wpatrywał się w te tajemnicze oczy. Samo ich spojrzenie podnieciło go do granic możliwości.
- Pragnę cię… - wyrwało mu się. Nawet, kiedy zdał sobie sprawę z tego, co powiedział nie wystraszył się swoich słów ani nimi nie zdziwił. Mówił prawdę. Piekielnie go pożądał. Płonął od samego zapalczywego pocałunku. Chciał więcej, więcej i więcej… Poczuł metaliczny smak w swoich ustach. Czyżby znowu krew? Widząc to Nieznajomy natychmiast pochylił się nad twarzą Tetsuhiro. Polizał obie jego wargi przy czym napalony człowiek westchnął z rozkoszy. Zaraz po tym smak krwi zniknął. Wampir zaczął składać na jego szyi pocałunki. Ledwo muskał ciało pod nim. Tetsuhiro wyginał się na wszystkie możliwe strony. Było mu tak przeklęcie przyjemnie… Silnie zadrżał. Czyżby doszedł…?
- Hm… Szybko poszło. – nie liczył się z tym, że mogło to być wyśmianie go.
- Więcej… - wysapał. Poczuł potężny ból na swojej szyi. Krzyknął jednak nic nie powiedział. Był gotów oddać się bez zająknięcia. Tak, tylko tego pragnął.
- Jesteś gotów? – zapytał bardziej z prowokacją aniżeli z troską.
- Tak… - wyjęczał, gdy tylko głos znowu pobudził jego wszystkie zmysły. Nagle jego spodnie zostały rozszarpane, co tylko jeszcze bardziej go nakręcało. Penis w ułamku sekundy znalazł się pomiędzy wargami wampira. Kły co chwila drażniły męskość Tetsuhiro, który za żadne skarby świata nie był w stanie utrzymać swoich jęków na wodzy. Zaciskał pięści na kołdrze najmocniej jak tylko mógł. Bez opamiętania wypinał biodra do przodu aż w końcu znów zadrżał, spuszczając się w usta Nieznajomego.
- Zabawa dopiero się zaczyna…
- Jestem za. – odpowiedział, przyciągając kochanka do pocałunku. Namiętnego, drapieżnego, z kolejnymi strużkami krwi. Wampir nagle przeszedł na niższe partie jego ciała, gryząc i liżąc jego obojczyk, klatkę piersiową, sutki i brzuch. Za każdym razem zostawały czerwone ślady, często też wypływała z nich czerwona maź. Ominął przyrodzenie i zajął się obcałowywaniem wewnętrznych części ud rozpalonego człowieka. Wysunął swój język i sprawnie przejechał nim pomiędzy pośladkami drugiego. Ten z szoku jak i rozlewającej się rozkoszy krzyknął i uniósł biodra wysoko w górę. Zaraz potem znów poczuł chłodny język na swoim odbycie. Był tak niesamowicie sprawny… . Przygryzł swoją rękę by nie wydobywać z siebie więcej obscenicznych dźwięków, ale palec znajdujący jego czuły punkt nie był pomocny. Gdy tylko wampir go znalazł zaczął tak na niego napierać aż z gardła Tetsuhiro nie wydobywało się nic innego jak tylko głośne krzyki rozkoszy i błagań o więcej. Nieznajomy złapał za ciemnobrązowe włosy, odchylił głowę kochanka do tyłu i wpił się w jego mocno podpuchnięte wargi, nie szczędząc człowieka ani trochę. Pozbawiał go tchu, przyprawiał o palpitacje serca, pozbawiał jakiejkolwiek kontroli nad ciałem. - J-ja… zaraz… - wyjęczał pomiędzy próbami złapania oddechu. Wampir nie zważał  na jego słowa. Dalej wsuwał palce w zabójczym tempie. Poczuł jak pośladki Tetsuhiro zaciskają się po raz kolejny a z jego ust wydobywa się niepohamowany jęk przyjemności. Jednak nie zaprzestał żadnej ze swojej czynności. Dalej drażnił czuły punkt, gdy nagle odwrócił ciemnowłosego na brzuch, podnosząc jego biodra bardziej do góry. Przycisnął głowę do pościeli i zaczął w niego wchodzić. Nie dbał o to, że człowiek się sprzeciwia. - T-to boli… - zalał się łzami. Czuł jakby coś rozrywało go od środka. Tak piekielnie bolało… Nie chciał tego.
- Zaraz przestanie. – przejechał swoimi kłami wzdłuż pleców kochanka, który tylko wygiął się w łuk głośno wzdychając. Zacisnął palce na kołdrze i zęby na wardze aż do krwi. Wszedł już, cały. Nie czekał aż człowiek się przyzwyczai. Przyciskał go do łóżka i posuwał w zastraszającym tempie. Tetsu dopiero po dłuższej chwili przestał odczuwać rozszarpujący ból. Zaczęło być piekielnie, nieziemsko przyjemnie, pomimo dyskomfortu. Gardło zdarło mu się od tych wszystkich krzyków ale nie był w stanie ich pohamować. Chciał, pragnął coraz więcej… Nie ważne ile to ma trwać czy ile ma bólu znieść… Pożądał go mocniej i mocniej.
- WIĘCEJ!! – wrzasnął nie mogąc już wytrzymać. Jego ciało odmawiało posłuszeństwa, wszystko żywiło się tylko i wyłącznie żądzą. Żądzą do tego nieokiełznanego wampira, który nie zostawił ani jednego skrawka Tetsu bez zaznaczenia na nim swojej obecności.

    - Bądź tylko mój… - wychrypiał, łapiąc go za silne ramiona, które chwilę temu doprowadziły go do niesamowicie silnego i najdłuższego orgazmu w jego życiu.
- Dlaczego? – nie było w tym słychać pytania. Jedynie swego rodzaju prośbę, by Tetsuhiro wypowiedział to na głos.
- Bo bez ciebie ze świruję.
- Wyznanie miłosne?
- Nie. Czysto seksualne.



Koniec