22 sierpnia 2012

Mój aniele, ślepo zapatrzony...

  • Pisane bez żadnego zarysu ani planu. Wszystko wymyślane na bieżąco.
  • Bohaterom nie nadałam imion (nie wiem jak ja to zrobiłam xD) ani wieku. W ogóle niewiele im dałam... Główny bohater nie ma nawet wyglądu. Trolololo xD
  • Dla mnie jest to historia lukrowana z dodatkową posypką cukru, choć nie wiem jak odbiorą to inni. Mam nadzieję, że chociaż niektórzy pozytywnie.
  • Proszę to czytać z dystansem. Jest to bardziej moje wyrzycie się artystyczne niż jakiś poważniejszy pomysł na historię.
  • Na początku nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że trochę ryzykuję, poruszając niektóre tematy, dodatkowo się na nich nie znając. Ale zobaczymy jak to odbierzecie.

Dziękuję za uwagę :)


"Mój Aniele, ślepo zapatrzony"


    Idę przed siebie. Słyszę stukot o betonowy chodnik. Pojazdy gęsto i ściśle przylegają jeden do drugiego. Gdzieś dalej, na prawo, psy warczą na siebie. Głosy ich właścicieli próbujące ich uspokoić mieszają się z krzykami dzieci, bawiących się koło drogi.
    Rozmyślam nad wszystkimi wydarzeniami, jakie spotkały mnie w życiu. Robię to i  staję się masochistą. Wyjmuję fragment ze swojego życia, ten najboleśniejszy fragment i dzień w dzień, noc w noc smakuję go do cna. Pomimo tego, że boli, że serce mi się rozdziera z cierpienia nie potrafię przestać. Staje się to moją rutyną, której ciągu nie potrafię przerwać. Wszystko straciłem z własnej głupoty i już nie będę w stanie tego odzyskać.

Impreza mocno zakrapiana. Co prawda jestem kierowcą ale ulegam namowom kolegów: „Ze mną się nie napijesz!?”. Popadam w rytm, twierdzę, że pijany nie jestem. Bo który taki się przyzna? Leje się kieliszek za kieliszkiem. Wsiadam do samochodu około trzeciej nad ranem. Myślę, że na drodze nie będzie ruchu. Odpalam silnik, trochę nieporadnie wykręcam samochód. Jadę powoli, nie lubię szybkiej jazdy.

To i tak nie pomogło.

Jestem ledwo kilkadziesiąt metrów od domu. Muli mnie. I to porządnie. Cała treść żołądka nagle wędruje ku górze. Przechylam ciało na lewo. Kierownica skręca razem ze mną. Noga także się porusza naciskając gaz. Słyszę huk, widzę wariujące światła.

Cisza przeminęła, ale mrok wciąż ogarnia mnie całego. Jestem ślepy. Pod swoimi palcami czuję blizny na szyi, zaczynające się pod uchem a kończące na obojczyku. Mam jeszcze jedną na biodrze, które bardzo mocno ucierpiało podczas wypadku. Często drętwieje, często nie mogę ruszyć lewą nogą. Od tamtego czasu moje życie stało się jedną wielką walką o każdy bezpieczny krok. Co za beznadzieja…
    Idę przed siebie zamyślony, prowadzony przez mojego psa przewodnika. Znajomi zaprosili mnie na pizzę. Wiedzą, że alkoholu nie piję. Już nie. Absolutnie. Wchodzę do zaprzyjaźnionej mi restauracji. Słyszę miłe przywitanie dobrze znanego mi kelnera. Łapie mnie za łokieć jednocześnie odbierając na chwilę psa. Wiem, że będzie on przy stoliku, przy którym i ja będę. Zaprowadza mnie do znajomych, którzy „przejmują pałeczkę”. Słyszę ich roześmiane głosy. Kiedy siadam, ktoś podkłada mi pachnącą pizzę pod nos. Zaciągam się zapachem. Cudowny. Mój ulubiony. Nie mogę opędzić się od uczucia, że ktoś stale i intensywnie mnie obserwuje. Że próbuje przewiercić wzrokiem starając się wydobyć każdy najdrobniejszy szczegół mojego życia wyryty na ciele. Nie znoszę tego uczucia. Jest potworne. Obrzydliwe.
    Nagle czuję jak ktoś łapie mnie za rękę. Sądząc po budowie i temperaturze to jedna z koleżanek, którą wiecznie rozpiera odwaga. Bez niej nigdy impreza się nie odbywała. Żadna zabawa nie miała sensu, kiedy jej nie było. Nikt nie ma tak szalonych pomysłów jak ona.
- Chcielibyśmy ci kogoś przedstawić, chodź. – słyszę. Stresuję się nie na żarty. Boję się poznawać nowych ludzi. Głupio mi, po prostu. Wielu osobom nie podoba się to, że dotykam ich twarzy. Ale jedynie tak jestem ich w stanie poznać. Nie widzę i nie zobaczę. Pozostaje mi wyobrażenie ich.
- Cześć. – jego głos wręcz gra w moich uszach. Jest tak niesamowicie dźwięczny, że czuję jakbym nie słuchał słów, lecz jakiejś nieznanej mi pięknej melodii. Jestem w niemałym szoku. Odpowiadam mu zmieszany, nie wiedząc za bardzo co się dzieje. Poznaję jego imię a on moje. Chciałbym go dotknąć. Sprawdzić fakturę jego skóry, zarysy twarzy. Ma włosy długie? A może krótkie? Utlenia je? Czy są naturalne? A może to obcokrajowiec? Wysoki? Niski? Umięśniony czy z brzuszkiem? Ciekawe w co się ubiera… Fashionista czy dres? A jakiej muzyki słucha? Jakie filmy lubi? W jakich dziewczynach gustuje…? Ah! Tyle pytań na raz!
- Wybacz… Chyba widać, że niedowidzę, więc czy mógłbym cię dotknąć? – pytam najnaturalniej jak potrafię, starając się zamaskować wstyd braku wzroku za żartem.
- Pewnie! – odpowiada z energią. Nie spodziewałem się tego… Absolutnie nie. Czuję jego rękę na swojej. Chyba jego. Jest chłodna. Ma smukłe, szorstkie palce. Ciekawe czemu… Kieruje moją dłoń na swoją twarz. Smakuję jego skóry kawałek po kawałku. Też jest zimna i też szorstka, choć bez żadnej skazy. Oczu nie ma strasznie dużych, są średnie, takie zwyczajne. Natomiast usta… pełne, posiadające swego rodzaju delikatność i takie ciepłe... Czuję jego lekki uśmiech, ale nic nie mówi. Pewnie go łaskocze, ale nie chcę teraz przerywać. Idę wyżej. Nos lekko spłaszczony i zadarty, ale w mojej wyobraźni bardzo to do niego pasuje. Kości policzkowe są uwydatnione. Dotykam jego włosów. Grube i takie gęste… Nie za długie, nie za krótkie. Ledwo spływają mu na policzki. Grzywka wędruje w prawo po czole. Albo już je takie miał albo to ja mu je rozmierzwiłem. Nieważne. I tak mu będzie w tym dobrze.
- Masz czarne włosy? – pytam.
- Zgadza się. – odpowiada znów swoim melodyjnym, wesołym głosem.
- A twoje oczy?
- Też ciemne. – tak jak sobie wyobrażałem.
- Ile masz wzrostu? – słyszę jego cichy śmiech. Także mimowolnie się uśmiecham.
- Metr dziewięćdziesiąt dwa. – wysoki! A przynajmniej sporo wyższy ode mnie.
- Ja prawie metr osiemdziesiąt. – i nie ma mowy o podwyżce.
- Prawie…? – wiem, że unosi tą swoją brew oczekując „poprawnej odpowiedzi”.
- No… Metr siedemdziesiąt sześć. – czuję się lekko zakłopotany. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie należę do najwyższych.
- Dałbym ci metr czterdzieści… Maksimum. – dobrze się bawisz nabijając się z mojego wzrostu…? Dźgam go lekko w bok.
- Odezwał się olbrzym! – udaję, że „strzelam focha” teatralnie się odwracając w drugą stronę.
- Chłopaki! Widzę, że się dogadujecie! – krzyczy jeden z kumpli siedzący tuż koło mnie. No pewnie, że się dogadujemy. Nabija się z mojego wzrostu. Nie z tego, że nie widzę. Nie przeszkadzała mu moja percepcja. W sumie to chyba nawet mu się to podobało. Mnie też. – No bo wiesz… - znajomy schyla się bliżej mojego ucha. – przyjechał tutaj na jakiś czas ale ja no tego… Dzisiaj też miała przyjechać moja dziewczyna i nie mam gdzie go przetrzymać. Weź go przechowaj! Tylko na jedną noc!
- Ej! Nie jestem przedmiotem! – odzywa się z mojej drugiej strony, udając naburmuszonego.
- No weź! Tylko na jedną! Tą jedną jedyną noc! Będę twoim ogromnym dłużnikiem! Ja się z nią tak dawno nie widziałem…
- To dlatego zamówiliście moją ulubioną pizzę? – pytam. Mogłem się domyślić, że coś kombinują…
- No oczywiście! A jak mogliśmy ciebie przekupić…? – mówi jakby to było tak oczywiste, że aż niemożliwe bym się tego nie domyślił.
- Dołączam się do prośby. – dźwięczy mi melodyjnie. Dla mnie w porządku! Już może się pakować i stać pod moim domem! A nawet nie! Już może gościć się w moim mieszkaniu jak stały bywalec! Proszę bardzo! Droga wolna i rozpostarta!
- Ale tylko na jedną noc. Na więcej nie. – odpowiadam. Ale jeśli znów ładnie poproszą jestem gotów spełnić ich kolejną prośbę.
- Dzięki ci, stary! Jesteś jak zbawienie! – rzuca się na moją szyję lamentując jakim to wielkim jest dłużnikiem. Ale to chyba ja mu powinienem dziękować. Jednak to zostawię dla siebie. Nie musi wiedzieć. Nie, bo po co? Jeszcze będzie chciał wykorzystać to przeciwko mnie… Zaraz! Pan czarnowłosy chce u mnie zostać na noc? Prosił mnie o to? Ojej… Dobra!
    Kiedy siedzimy i gawędzimy ze znajomymi coraz częściej czuję jego rękę na swojej. Nie zabieram jej. Podoba mi się to. I to nawet bardzo. Ma zadziwiająco delikatny dotyk. Nie wiem czy to ze względu na to, że jestem niepełnosprawny i nade mną ubolewa, czy po prostu już taki jest… Zresztą nie ważne jaki jest powód, niech nie przestaje.
    Spotkanie się kończy. Ostrożnie wstaję od stołu, przenosząc jak największy ciężar na prawą nogę. Biorę psa przewodnika i powoli kieruję się w stronę wyjścia, tuż za znajomymi. Kilka miłych słów na dowidzenia.
    Ma nawet ze sobą torbę. Chyba spodziewali się, że się zgodzę go „przechować”. Łapie mnie „pod pachę”. Nie sprzeciwiam się. W tak ciepły dzień jego chłód jest niesamowicie przyjemny. Zresztą ja na takie coś mogę sobie pozwolić, prawda?
- Wiesz… idąc tak śmiesznie wyglądamy, biorąc pod uwagę nasz wzrost. – ta radość aż z niego emanuje. Chwytam jej dla siebie jak najwięcej, napajając się nią. Zaraz! Znowu nabija się z mojego wzrostu!
- Było takim wielkim nie rosnąć! – wyrywam rękę, w celu „obrażenia się”, ale biodro znowu daje o sobie znać. Tracę równowagę, będąc pewnym swojego upadku. Ktoś jednak łapie mnie w pasie.
- Tak bardzo mnie polubiłeś, że aż wpadasz mi w ramiona…? – słyszę anielski szept koło swojego ucha.
- Skąd! – Ależ oczywiście, że tak! Mogę prosić o powtórkę…? Staję na równe nogi i idę przed siebie. Rozkoszuję się zapachem, który byłem w stanie wyczuć przez te kilka sekund. Raczej nie używa żadnych perfum, mimo to jego woń jest świeża i taka… jego. Tylko i wyłącznie należąca do niego. Idę i wyczekuję jego ramienia, które oplecie moje. Niestety, nie pojawia się. Cóż… Szkoda… Nagle aura się zmienia. Zaczynam się niepokoić.
- Powiesz mi jak straciłeś wzrok? – wiedziałem.
- Może później. – odpowiadam pośpiesznie. Nie. Teraz nie mogę ot tak mu opowiedzieć jaki głupi byłem. Nie mogę się rozkleić na środku drogi, w dodatku przy nim. Nigdy nie lubiłem okazywać słabości i dla niego, szczególnie dla niego, nie zrobię wyjątku. Reszta drogi mija na luźnej rozmowie o naszych zainteresowaniach i śmianiu się naprzemiennie. Panie ciemnooki… Zaczynasz mi się coraz to bardziej podobać.
    Docieramy do mojego małego domu. Staram się znaleźć jego dłoń. Udaje mi się i natychmiast zaczynam oprowadzać go po mieszkaniu. On ciągle stoi za mną drażniąc oddechem moją bliznę na szyi. Nie wiem, co mam robić. Uciekać czy zostać by posmakować więcej? Nagle znika.
- Chętnie bym został u ciebie na dłużej niż na jedną noc. Masz tu znacznie czyściej niż tamten pajac… - odgłos chyba dochodził z łazienki.
- Miało być tylko na dzisiaj… - ale zostawaj na ile chcesz! Ja nie będę się starał nawet cię wygonić!
- No niestety wiem… - odpiera ze zrezygnowaniem ale też nutką śmiechu w swoim niebiańskim głosie. – Pójdę się umyć… Mam nadzieję, że nie będzie ci to przeszkadzać? – pyta po chwili. Ależ skąd! Idź i myj się tak długo by moja łazienka przesiąknęła twoim zapachem. Bo niestety nie mogę napawać się twoim widokiem… Z własnej, przeklętej głupoty… Co za beznadzieja…
    Przegląda moje książki. Znaczy… „książki”. Słyszę szelesty, jego wzdychania. Chyba próbuje coś z nimi robić ale nie jestem pewny czy czytać, czy zupełnie coś innego.
- Jesteś niesamowity, wiesz? – słyszę. Człowieku! Nie mówi się takich rzeczy tak nagle!
- Czemu…? – prędzej spodziewałbym się usłyszeć od niego: „Ale z ciebie idiota” niż coś takiego!
- Umiesz to przeczytać! Ja w ogóle nie czuję tych punkcików pod palcem! – zabawny jesteś, wiesz panie aniele?
- Ale to bardzo proste! Chodź, pokażę ci. – tak, tak, chodź bliżej. Bliżej! Kładzie mi książkę na rękach. Powoli pokazuję mu, jak powinien to odczytywać, jak nacisnąć, by poczuć. Jego ręka jest taka chłodna ale jednocześnie taka miła… Gdybyś mógł tak dotknąć nie tylko mojej dłoni…
    - Idę spać. – mówię, wstając z mojego łóżka, na którym to on dzisiaj ma spać.
- Gdzie niby!?
- No… Na kanapie? – odpowiadam lekko zdziwiony jego reakcją. Nagle czuję jak łapie mnie za nadgarstek i rzuca na łóżko.
- Nie ma mowy! To ja powinienem tam spać! – nawet jego krzyk jest jak z nieba.
- Nie! Jesteś gościem! Nie możesz!
- No właśnie-jestem gościem. W dodatku wepchnęliśmy mnie tutaj, nie dając tobie szans na jakąkolwiek odmowę. – ale ja nigdy bym nie odmówił! Jak śmiesz!?
- Nie! Nie puszczę cię na kanapę!
- To zostań ze mną… - szepcze wprost do mojego ucha. Nogi mi miękną, mimowolnie lekko rozchylam usta. Mam wrażenie, że zaraz oszaleję. Ale chwila! Jak on tak nagle znalazł się koło mnie!? – Więc ustalone! Śpisz ze mną. – o tak! Nie sądziłem, że tak to się potoczy. Radość mnie wręcz rozpiera.
    Gasi światło, przykrywa mnie i siebie kołdrą. Niech ta noc trwa wiecznie… Błagam!
- I tak nie powinienem…
- Cicho! – nie spodziewałem się tego, ale zgodnie z jego poleceniem zamykam się i wtulam w kołdrę, która dzisiaj jest wyjątkowo przyjemnie ciepła i miła. Czuję jak bawi się kosmykami moich włosów. Nie przestawaj, nie przestawaj! Nie reaguję, ale niech tylko nie przestaje!
- Odpowiesz mi na moje pytanie? – jego niski ton w tej absolutnej ciszy jest nieziemsko i zarazem diabolicznie przejmujący. Mam wrażenie, że mrówki urządzają sobie salsę na moim ciele a szczególnie przypodobały im się granice mojego brzucha.
- Niby które? – odpowiadam, udając, że nie wiem o co chodzi. Błagam, nie teraz…
- Czemu nie widzisz? Idiota mówił mi, że nie byłeś niedowidzący od zawsze. – ściskam mocniej kraniec kołdry i wtulam się w poduszkę.
- Nie chcę o tym mówić. – odpieram. Błagam! Pobaw się moimi włosami i czymkolwiek chcesz, ale nie zaczynaj tego tematu! Nie każ mi przy sobie płakać!
- Zdaję sobie sprawę. Ale proszę, powiedz mi… - więc ty chyba jednak wiesz, że tobie się nie oprę.
- Nie! – ukrywam twarz. No świetnie… Już samo wspomnienie wywołuje u mnie taką reakcję. No po prostu genialnie! Co za beznadzieja… Sunie swoją dłonią wzdłuż mojego ramienia, by spleść nasze palce. Człowieku! Ogarnij się! Poznałeś go dopiero dzisiaj! Dlaczego mu na to pozwalasz!? Przyciska mnie do swojego ciała jeszcze mocniej.
- Opowiesz mi…? – pyta jakby nieśmiało. Cholera! Jesteś zbyt zniewalający…
- To była tylko i wyłącznie moja głupota! Nie ma się czym chwalić… – wychylam głowę spod kołdry by lepiej usłyszał moje słowa i zniechęcił się postawą. Ale ja się przeliczyłem!
- Zakrapiana impreza…? – dopytuje. Szlag by cię…! Aniele…
- Tak… - siadam na łóżku, wyrywając swoją rękę i wplątując obie w swoje włosy. – Błagam… Nie pytaj o nic więcej… - trzęsę się. Obrazy uderzają we mnie z większą siłą niż zazwyczaj. Gdybym tylko mógł cię zobaczyć…!
- Cicho… - obejmuje mnie, przyciągając moją twarz do swojej nagiej klatki piersiowej. Niczym mama, pocieszające swoje dziecko po niewinnym upadku na chodnik.
- Nie mam kogo o to winić… Na drodze nie było wielkiego ruchu. Uderzyłem w drzewo. Mimo, że cieszyłem się, że nikogo tam ze mną nie ma, wyklinałem cały świat za to co stało się mnie… - łzy zaczynają spływać mi po policzkach. A tak bardzo tego nie chciałem… - Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo tego żałuję… - dźwięk ledwo wydobywa się z mojego gardła.
- Wypłacz się. – ten głos, taki przejęty. To zdanie wywoływało u mnie obrzydzenie do każdego, kto je wypowiadał. Od razu sprawiało, że przestawałem, ale teraz… Obejmuję jego szyję i płaczę w głos. Miałem nie płakać. Ale mówi się trudno. Poznasz mnie od najgorszej strony.
Kiedy lekko się uspokajam czuję delikatne, niczym skrzydła motyla, muśnięcie w ramię. To natychmiast przywraca mnie do rzeczywistości. Lekko odchylam się od tego, och jakże przyjemnie chłodnego, ciała. Palcami próbuję wybadać jego emocje wyrysowane na twarzy. Uśmiecha się. Dotykam więcej jego ust. To takie przeklęcie przyjemne. Nagle on, trzymając jedną ręką w pasie, przyciąga mnie do siebie i całuje. Swoje dłonie przesuwam jedynie na jego policzki. Nie sądziłem, że tak to się potoczy, ale nie mam absolutnie nic przeciwko! Całuje mnie niczym wygłodniały wilk, a ja staram się oddawać wszystko z taką samą zażartością co on. Mój aniele, więcej! Daj mi więcej! Kładzie swoje obie ręce trochę powyżej moich bioder. Wręcz nieświadomie wychylam je ku górze. Wsuwa dłonie pod moje plecy, przyciskając do siebie jak najdroższy skarb. Och, człowieku, jeszcze! Przestaję świadomie myśleć, chcąc by dotykał mnie jak nikt inny. Nagle odrywa się ode mnie. Zapewne mi się przygląda. Nie… Nie patrz… Nie patrz na te wszystkie blizny… W ten raz, czuję jego oddech w pobliżu swojej szyi. Coś wilgotnego zaczyna drażnić moją potworną szramę pod uchem. Krzywię się. Nie rób tak… Zostaw to w spokoju. Nienawidzę tego znamienia, więc proszę, zostaw je. On jakby w ogóle się mnie nie „słuchając”, splata palce naszych obu rąk i przysysa się jeszcze bardziej. Czuję płomienie w okolicach podbrzusza. Jedna z jego dłoni przesuwa się coraz niżej aż pomiędzy moje nogi. Ach, panie czarnowłosy, więcej!
    Tańczy swoim językiem na moim ciele jakby to był parkiet tylko i wyłącznie do namiętnego tanga. Ręce zadowalają miejsca, o których w życiu bym nie pomyślał, że dadzą aż taką przyjemność. Płonę, mój aniele, płonę! Całuje moją bliznę na biodrze. Jedyna myśl jaka przelatuje mi przez głowę to: „trochę bardziej w prawo”. Tak często zajmuje się moimi „potworami”, że aż przestaję na to zwracać uwagę. Przestaję zwracać uwagę na to, że w ogóle są, że nie mogę go zobaczyć. Wystarczy, że czuję. Zapominam zupełnie o tym, że jestem kaleką.
    Pan ciemnooki wewnątrz mnie, popycha coraz mocniej a mnie ciągle mało. Mam wrażenie, że zaraz zeświruję. To jakiś obłęd! Daj mi więcej siebie! Błagam! Zaciskam ręce na kołdrze. Myślę tylko o tym by wreszcie dojść, by poczuć jego ciepło rozlewające się we mnie.
    - Aniele! – krzyczę w absolutnie niebiańskiej ekstazie. Nie sądziłem, że to zrobię… Kiedy tylko odzyskuję dech w piersiach, zdaję sobie sprawę z tego, co powiedziałem. Zasłaniam usta ręką, rumieniąc się niesamowicie.
- Aniele…? – pyta tym swoim szeptem. Zakrywam się kołdrą. Ale wstyd! – Powiedz to jeszcze raz… - prosi. Chwyta lekko moje ramie masując je. No chyba ze mnie żartujesz!? Jak mam niby to powtórzyć…? – Powiedz to… Proszę…. – jak on doskonale wie, jak mnie podejść.
- Aniele… - ledwo mnie słychać.
- Jeszcze raz.
- Mój Aniele. – mówię już pewniej. Całuje mnie subtelnie w usta.
- Ślepo zapatrzony….

Koniec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz