20 października 2013

Postrzelone serce: Wino [część 2]

„Postrzelone serce”


 
Wino

   

Jestem Yuzuki. Zapisywane jako „yu” – delikatny oraz „tsuki” – księżyc. Mam trochę ponad 20 lat. Oficjalnie pochodzę z Francji. Nieoficjalnie z Japonii. Oficjalnie jestem sprzedawcą w sklepie ze słodyczami „Candy Mad”. Nieoficjalnie… czekam. Aż coś ciekawego wydarzy się w moim życiu. Od ostatniej przygody, oczywiście nieoficjalnej, minęło 9 miesięcy. Nieoficjalnie, także, spotkałem wtedy mojego anioła stróża, który właśnie mnie opuścił. I na którego czekam a także staram się w tym czasie nie robić niczego głupiego. Ten mój anioł stróż, anielski diabeł, czy też, diabelski anioł ma na imię Takeru, zapisywane za pomocą „wojownika”. Absolutnie nie należy do najmilszych, ale jest w nim coś… wiesz, że nie mówi poważnie, choć i tak to uderza w ciebie niczym strzał z bicza.

                Ściągam soczewki ze swoich przemęczonych oczu. Mam już serdecznie dość ich codziennego zakładania, szczególnie, że dobrze nie działają na mój wzrok. To przez nie muszę nosić okulary, których… nie noszę. Do blond włosów i ich utleniania się przyzwyczaiłem. W sumie jest to całkiem przyjemne. Przeglądam się w lusterku, zrezygnowany swoim mizernym wyglądem. Cały ten stres, towarzyszący mi od tych przeklętych dziewięciu miesięcy, sprawił, że niesamowicie schudłem. W dodatku… Niestety dowiedziałem się, o co chodziło Takeru, kiedy mówił bym spał póki mogę. Teraz nie potrafię zmrużyć oka, a przynajmniej nie na tak długo jakbym chciał.

                Siadam, zakładając swoje ukochane okulary i pogrążając się w lekturze. Nie potrafię skończyć tej książki, bo cały czas, za każdym zdaniem, przed oczami stają mi obrazy naszego ostatniego dnia razem. Wtedy… Tak bardzo chciałem go pocałować, przytulić, wziąć ze sobą i nigdy nie puścić… Dlaczego tego nie zrobiłem? Ciągle zadaję sobie to pytanie i ciągle nie potrafię na nie sobie odpowiedzieć. To na pewno nie dlatego, że kazał mi uciekać jak najdalej. Nie lubię… Nie lubiłem się go słuchać, nie lubiłem też jak zostawiał mnie samego. Obiecuję… że kiedy tylko go spotkam przyłożę mu za to… Że mnie zostawił, że tak zamącił mi w głowie, że strzeliłem… Ja nie chciałem… Jak zwykle w tym momencie rozmyślań zasypiam niczym dziecko. Na dwie godziny, ale zasypiam.

                Czuję dziwną siłę, która ciągnie mnie lekko w dół na lewą stronę łóżka. Jakby obciążenie. Ruchome. Czuję jak ta siła oplątuje mnie swoimi ramionami, przyciągając coraz bliżej siebie. Półświadomy przekręcam się na drugą stronę i dłonią szukam czegoś znajdującego się na poziomie mojej twarzy. Nim to mi się udaje, jego twarz przylega do mojej, zachłannie łapiąc wargi. Nie pozostaję dłużny. Nie mam zamiaru się hamować.

- Zamorduję cię za to, że kazałeś mi tak długo czekać… - mówię, łapiąc oddech po długim pocałunku jaki mi zafundował.

- Dobrze, ale najpierw… Ja cię pomorduję… - płynnym ruchem wsuwa swoją rękę pod moją szeroką, zwiewną koszulę.

- Kategorycznie… Oh tak! – krzyczę, czując jak wbija zęby w moją szyję i zaciska palce na kroczu.

- Kategorycznie chętny…? – kto to mówi! Nawet twój język jest napalony! Szarpię go za bluzkę, próbując ją z niego ściągnąć. Z jego małą pomocą udaje mi się, zaraz potem znów powracając do nieprzyzwoitej bliskości. Przewracam go na plecy ze zwycięstwem w oczach.

- Tym razem nie dam ci tak łatwo uciec. – rozpinam swój pasek od spodni oraz rozsuwam rozporek. Już widzę jak płonie z pożądania i ledwo się powstrzymuje by od razu mnie nie zerżnąć. Potorturuję go troszkę… A później mu przyłożę. Tak… To dobra kolejność. Powoli rozpinam swoją koszulę, fundując mu mały pokaz. Pod swoim tyłkiem od razu wyczuwam, jak bardzo to na niego działa. Poruszam delikatnie biodrami kołysząc nimi raz na lewo, raz na prawo. Słyszę jego przyśpieszony, nerwowy oddech, mieszający się w uszach z moim. Nagle łapie mnie za biodra i przyciąga do siebie tak, że nasze oczy są na tym samym poziomie.

- To tak chcesz mnie zamordować…? – czuję ten gorący oddech, owiewający moje usta, szyję i zahaczający o klatkę piersiową. Chyba  zaraz się rozpłynę. Sam ledwo się teraz powstrzymuję.

- Powiedzmy… - mówię z cwanym uśmiechem na ustach. Przejeżdża dłońmi po moich plecach w górę. Powolutku, bez pośpiechu… . Potem wplątuje palce w moje włosy, przyciągając do delikatnego ale także namiętnego tańca języków. Unosi swoje kolano do góry, trafiając na mojego stojącego penisa. Jęczę w pocałunek, a on coraz bardziej napiera aż nie odskakuję do góry.

- A była taka dobra zabawa. – ja ci tu dam zabawę… W pełni zdeterminowany, żeby doprowadzić go do granic możliwości, schodzę z niego i znikam za drzwiami, ukradkiem sprawdzając jego minę. Jak się spodziewałem: intensywnie myśli, co ja kombinuję, ale nie jest ani krzty zdziwiony. Spokojnie czeka aż wrócę, ale jego krocze zdecydowanie się niecierpliwi. Wracam z kuchni z pełną butelką wina w ręku. Wiem, że je kocha. Po drodze do łóżka, chwytam jeszcze jakiś krawat wiszący jakimś cudem na krześle. Z powrotem siadam na niego, wiążąc mu ręce.

- Pobawimy się? – pokazuję butelkę z uroczym uśmiechem na ustach. Nie odpowiada nic, uważnie przyglądając się każdemu mojemu ruchowi. Otwieram wino i nabieram trochę w usta. Schylam się by on też mógł go posmakować. Wylewam sporą ilość na jego klatkę piersiową i brzuch, nie martwiąc się o prześcieradło. Będzie warto. Zlizuję wszystko dokładnie z jego skóry. Zdejmuję jego spodnie oraz bokserki. Wylewam kolejną porcję wina na całe podbrzusze oraz skrawek ud. Patrzę na niego triumfalnie, oblizując się ze smakiem. On, natomiast, obserwuje wszystko z rozchylonymi wargami, jakby też chciał spróbować tego samego. Później, kochany, później… Obcałowuję wszystko dokładnie, omijając starannie jego penisa. Nagle szarpie mnie za ramiona i przewraca na plecy.

- Masz słaby węzeł, skarbie. – szepta mi, zapalczywie zajmując się całą moją szyją.

- Więc muszę się trochę na tobie podszkolić. – odpowiadam melodyjnie, przejeżdżając dłonią wzdłuż jego ramienia aż do pleców.

- Jak ci się uda… - odpowiada prowokacyjnie a we mnie aż się gotuje by znowu spróbować. Chwytamy swoje wargi, masując swoje ciała. Unosi moją jedną nogę trochę do góry, badając każdy skrawek wewnętrznej strony uda. Po chwili przenosi rękę na mój pośladek, ściskając go lekko. Człowieku… Szybciej! Krzyżuję swoje nogi na jego biodrach i szarpię, by na mnie upadł. Nasi przyjaciele od razu się spotykają, wywołując nagły i niepohamowany jęk w naszych ustach. W tej chwili wszystko się zatrzymuje. Każdy z nas czeka aż nasze ciała wrócą do wątpliwej normy.

- Już nie mogę… - mówię po pewnej chwili, jakby tłumacząc swoje zachowanie. Patrzy na mnie diabolicznym spojrzeniem. Zaczynam się bać. Nie wiem, co kombinuje, ale to na pewno nie będzie orgazm.

- Też się pobawię. Co ty na to? – sięga po w połowie pustą butelkę. Oblewa najpierw czubek mojego penisa, a ja przygryzam wargę sycząc z powodu dziwnego, ale nieziemsko przyjemnego uczucia. Kieruje strumień w dół a potem znowu w górę, dochodząc aż do moich ust, które także polewa ostatnimi kroplami czerwonego alkoholu. Czuję jak wszystko na mnie powoli zasycha ni to łaskocząc, ni to drażniąc całą moją skórę. Całą. A szczególnie tam, gdzie ciśnienie o mało nie rozerwie mnie od środka. Bez pośpiechu schyla się nade mną, muskając moje wargi. Nie ruszam się, starając się zapanować nad swoim ciałem, ale to jest przeklęcie trudne. Klatka piersiowa skacze mi niczym oszalała a cały drżę z ogarniającego mnie podniecenia.

- Dobry rocznik…

- Weź, się wreszcie ogarnij i zrób mi dobrze a nie będziesz się podniecał winem z alkoholowego naprzeciwko! – spogląda, chyba lekko zszokowany moimi słowami, ale to nie ważne.

- Jak sobie życzysz… - zlizuje pozostałości z mojego brzucha. Patrzy na mnie jeszcze przez chwilę i nagle łapie wargami mojego sterczącego penisa w sosie winnym. Ja natychmiast chwytam go za głowę, jęcząc przeciągle i wyginając się w łuk. Rozchyla moje kolana najbardziej jak może, robiąc sobie bardzo duży dostęp, ale nie zaprzestając ssania ani na chwilę. Absolutnie świruję pod jego dotykiem, rzucając się na wszystkie strony i próbując wydobyć jak najwięcej z jego pieszczot. Niedługo potem unosi głowę, na sam koniec częstując mnie polizaniem w jeden z najczulszych punktów. Spinam swoje ciało, odrzucając głowę do tyłu. Nagle opiera ręce po obu stronach mnie. Wbija wzrok głęboko w moje oczy, a ja… nie potrafię. Tak po prostu, nie potrafię. Nie wiem dlaczego. Odwracam twarz i zakrywam oczy ramieniem. Nie potrafię… Czuję jak napiera na mój odbyt. Patrzę zszokowany na jego posturę pełną glorii.

- Co ty!? Idioto! Oszalałeś doszczętnie!? – wrzeszczę, próbując się poderwać do siadu, jednak on przyszpila mnie do łóżka.

- Tak, oszalałem. Już dawno. – szepta do mojego ucha, a następnie przygryza jego płatek, chwilę potem liżąc go. Zupełnie zapominam, o co się wściekłem, zatracając się w tej miłej ale jakże delikatnej pieszczocie. Poddaję się. Niech robi ze mną, co chce. Oplątuję jego szyję rękami, nie pozwalając mu ani na chwilę się ode mnie oderwać. Znów próbuje we mnie wejść. Rozluźniam się jak tylko mogę. Zdziwiłem się, kiedy poszło mu to tak łatwo. Niespodziewanie łączy nasze usta w drapieżnym i chaotycznym pocałunku, zaczynając się powoli poruszać. Ledwo to zauważam, kiedy jednocześnie dotyka całego mojego ciała. Sam nawet zaczynam się na niego nabijać, przygryzając wargę Takeru. Mruczy cicho. Zamieram. Nigdy nie słyszałem, żeby tak robił. Ten pomruk… Taki… Taki nie do opisania… Jeszcze! Jeszcze! Kładę dłonie na jego twarzy, znów chwytając zębami jego usta. Śmieje się cicho pod nosem, chwilę potem całując mnie w czubek nosa. Prostuje się i patrzy na moje rozpalone ciało, cały czas przyśpieszając tempa. Podnoszę się na rękach, przejmując kawałek inicjatywy. - Mrr… - i znowu! Więcej, więcej! Całujemy swoje szyje i barki, poruszając się w miarę równo. Błądzimy po swoich plecach, upewniając siebie nawzajem o swojej obecności. Jedną ręką zahacza o mój sutek, a ja wyginam się delikatnie do tyłu. Natychmiast wykorzystuje to, by obsypać muśnięciami mój podbródek. W tym czasie masuję dobrze umięśnioną klatkę piersiową Takeru, kilkakrotnie mocniej nabijając się na niego. Czuję jak jego palce owijają się wokół mojej męskości.

- Ah! – jęczę, coraz bardziej przyśpieszając tempa i zatracając się w tym, co ze mną wyprawia. Rzuca mnie z impetem na łóżko, coraz szybciej poruszając się wewnątrz mnie jak i ręką. Jak on może tak szybko…!? Brakuje mi tchu, ledwo chwytam cokolwiek w płuca, a zaraz zmuszony jestem krzyknąć z całych sił. Przewraca mi się w głowie, odbija mi, czy cokolwiek, pragnę tego człowieka mocniej i głębiej.

- Ja… zaraz… zaraz… - próbuję wydobyć z siebie słowa, ale nie mogę, kiedy cały świat przestaje istnieć. Kiedy mój cały świat zaczyna kumulować się w Takeru.

- Nie tak szybko… - mówi, choć nie zwalnia ani na chwilę.

- Nie mogę… - czuję jak wszystko we mnie szaleje. Błagam! Ześlijcie mi wreszcie ten przeklęty orgazm! – Dochodzę… - ciało drży, sperma wypływa, serce zatrzymuje się, tracę kontakt z rzeczywistością. Wyginam się w łuk i wbijam palce w pościel, nawet nie będąc tego świadomym.

- Dużo… - z tego swego rodzaju transu wybija mnie jego głos. Staram się załapać, o co mu chodzi, jednak nie potrafię i przyglądam mu się ze zdziwieniem w oczach. – Chyba dawno nie był używany, co…? – zamorduję. Za ten wzrok, za ten ton… Zamorduję. Układa swoje ręce pod moje kolana i opiera się dłońmi o łóżko. Całuje mnie przelotnie, uśmiechając się po swojemu, po diabelsku. Z powrotem zaczyna używać tej swojej cholernej szybkości i z powrotem zaczyna się poruszać. Zaciskam swoje mięśnie, byleby dać mu to jak najbardziej odczuć. Liżę jego wargi, które z każdą chwilą, coraz chętniej łączą się z moimi.

- Wykrzycz moje imię. – rozkazuję, zaczynając się stymulować. Wiem, że nim on dojdzie, ja zdążę jeszcze parę razy…

- Yuzuki…? – tak!

- Jeszcze raz…

- Yuzuki… Yuzuki… - powtarza to jak mantrę, coraz głośniej za każdym razem. Po chwili ja dołączam do niego, półświadomie, wypowiadając jego imię. Te dźwięki przeplatają się ze sobą, tworząc bliżej nieokreśloną całość. Tak, jak teraz my. Imiona łączą się z pocałunkami, pocałunki z imionami. – Wytrzymaj chwilę… - mówi, pchając coraz mocniej. Chce razem…? Proszę bardzo! Kreślę na jego plecach paznokciami czerwone linie. Ostatni pocałunek. Oboje zaczynamy drżeć z ogarniającej nasz rozkoszy, pożądania i nadmiaru podniecenia. Czuję ciepło wewnątrz mnie jak i znów na moim brzuchu. Czyżby dobrze mi się wydawało…? Też zajęczał…? Też mu było tak nieziemsko przyjemnie jak mnie…? Przewracam jego rozpalone ciało na bok. Zaplątuję jego nogi w swoje. Nie mam zamiaru go wypuścić. Patrzę się na jego już spokojną twarz. Uśmiecha się. Tak dawno go nie widziałem… Łączy nasze palce u rąk. Przysuwa się bliżej mnie i zamyka oczy. Śpij, kochany… Rany… Kiedy ja zacząłem go tak nazywać!? Zupełnie mnie postrzeliło… Ale śpij… Sam niedługo odpływam.

                Budzę się w pełni zrelaksowany. Jednak mój błogi stan nie trwa długo. Nie czuję ani jego dłoni, ani nóg. Patrzę tam, gdzie powinien być. I… jest. Śpi jak dziecko wtulony w moją poduszkę. Zupełnie jak nie on… Ale pasuje mu taki wizerunek. Wstaję cicho, byleby go nie zbudzić. Niech odeśpi te wszystkie noce.

                Szykuję śniadanie, choć absolutnie nie mam pojęcia, która godzina. Tak na nos… coś koło trzeciej, czwartej po południu. Mieszam składniki w garnku postawionym na kuchence. Ciągle śmieję się pod nosem z jego porannej miny. Taki mały aniołek… Nie wierzę, że potrafi być takim diabłem… Nakładam gorące jedzenie do misek. Nagle umięśniony ciężar popycha mnie na szafki, rozgrzane ramiona ściśle obejmują, a głowa, będąca wciąż w trybie spania, opiera się o plecy. Po jakimś czasie odwraca mnie i sadza na blacie. Z powrotem, niczym niedopieszczony bachor, wtula się i zastyga w bezruchu oraz kompletnej ciszy.

- Jeszcze tylko chwilkę… - mówi cicho, chrypiącym głosem, jeszcze bardziej mnie ściskając. Chichoczę z pobłażaniem w oczach, odwzajemniając uścisk.

- Wystygnie… - informuję, nie bardzo chcąc by to usłyszał. Wolałbym zostać tak jeszcze trochę dłużej. Jeszcze tylko trochę.

- Jak mogło cię tam nie być…?

- Gdzie? – pytam zdziwiony. O czym on mówi?

- Kiedy się obudziłem, ciebie nie było. – a więc tu go boli. Głaszczę go po głowie, krzyżując nogi na jego biodrach.

- Przepraszam… - całuję go we włosy. On tylko przekręca głowę, umieszczając swoje czoło na mojej szyi. Szuka przez jakiś czas dogodnej pozycji a potem mruczy coś niezrozumiałego pod nosem. Ten człowiek po prostu powala mnie na kolana. Poznaję go jako pewnego siebie, zimnego, wrednego, podłego i boskiego w łóżku a teraz zachowuje się jak mały, pieszczotliwy, bezbronny szczeniaczek, którego największym problemem jest gdzie znaleźć cieplutkie i przyjemne miejsce do drzemki. – Już więcej tak nie zrobię. – czuję jak cały się spina. Nagle puszcza mnie, w ogóle nie patrzy mi w oczy i wychodzi z pomieszczenia, lekko kołysząc się na zastanych nogach. Słyszę szelest ubrań, a ja stoję nadal w szoku i staram się zrozumieć, co się dzieje. W ten raz wchodzi w pełni ubrany z tym swoim zwyczajowym, zimnym spojrzeniem.

- Ostatni raz… - mówi drżącym głosem. A może to z powodu tego, że przed chwilą wstał…? Nie wiem, nie ważne. Podchodzi do mnie, chwyta za biodra i przyciąga pewnie do siebie, całując z pasją, jakbyśmy nigdy więcej mieli się nie spotkać… Nie… Nie… Nie może! Nie pozwalam! Nie zgadzam się! – Żegnaj. – nie! Nie lubię tego słowa! My się spotkamy! Nie może odejść! Nie po to tyle czekałem!

- Gdzie się niby wybierasz!? – krzyczę, w ostatniej chwili łapiąc jego dłoń.

- Wiesz doskonale, że nie mogę tu zostać.

- Niby czemu!?

- Znajdą mnie! – wścieka się… Już to widzę.

- Nie znajdą! Zresztą… Jeśli nawet… Tyle razy im uciekałeś…

- Ale nie wplątywałem w to nikogo! – cichnę. A ja to co…? Produkt uboczny? Przez chwilę zaciskam palce na materiale jego kurtki, ale niedługo potem puszczam ją, opierając się tyłem o krawędź blatu.

- Idź już… - nie rób tego. Zostań. Przytul mnie, pocałuj, przeżyj kolejny orgazm, cokolwiek chcesz… Zostań. Po prostu zostań…

- Nie wplątałem w to ciebie dla zabawy… Straciłem gardę, wtedy w barze…  Myślałem, że to moja szansa by uciec, by się schować, by doświadczyć chociaż zalążka normalnego życia… Ale… Przeliczyłem się.

- To wygląda jak jakaś beznadziejna scena…

- Z beznadziejnego dramatu? Tak, masz rację. Jednak…

- Jednak ty i tak masz mi obiecać, że będziesz wracał. – staję na wprost niego, by móc spojrzeć głęboko w jego oczy. Wciąga powietrze w płuca, zrezygnowany moim zachowaniem.

- Nie…

- Żadne „nie”! Masz…

- Daj mi skończyć! – silnym uściskiem chwyta moje ramiona, potrząsając lekko. Najchętniej pewnie przeszedłby do rękoczynów…

- Nie obiecuję, że pojawię się jutro, za tydzień, czy za miesiąc… Nie obiecuję też, że nie zginę do czasu naszego kolejnego spotkania. Ale jeśli będę w stanie, jeśli znów będę mógł jakimś cudem cię odnaleźć… Przyjdę. W nocy. Jak dzisiaj. – to właśnie chciałem usłyszeć. Odwraca się i wychodzi szybkim krokiem, zostawiając mnie samego w kuchni z dwiema miskami letniego posiłku. No mógłby chociaż zjeść…






Koniec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz