„Postrzelone serce”
Wino
Jestem Yuzuki.
Zapisywane jako „yu” – delikatny oraz
„tsuki” – księżyc. Mam trochę ponad
20 lat. Oficjalnie pochodzę z Francji. Nieoficjalnie z Japonii. Oficjalnie
jestem sprzedawcą w sklepie ze słodyczami „Candy
Mad”. Nieoficjalnie… czekam. Aż coś ciekawego wydarzy się w moim życiu. Od
ostatniej przygody, oczywiście nieoficjalnej, minęło 9 miesięcy. Nieoficjalnie,
także, spotkałem wtedy mojego anioła stróża, który właśnie mnie opuścił. I na
którego czekam a także staram się w tym czasie nie robić niczego głupiego. Ten
mój anioł stróż, anielski diabeł, czy też, diabelski anioł ma na imię Takeru,
zapisywane za pomocą „wojownika”. Absolutnie nie należy do najmilszych, ale
jest w nim coś… wiesz, że nie mówi poważnie, choć i tak to uderza w ciebie
niczym strzał z bicza.
Ściągam soczewki ze swoich
przemęczonych oczu. Mam już serdecznie dość ich codziennego zakładania,
szczególnie, że dobrze nie działają na mój wzrok. To przez nie muszę nosić
okulary, których… nie noszę. Do blond włosów i ich utleniania się
przyzwyczaiłem. W sumie jest to całkiem przyjemne. Przeglądam się w lusterku,
zrezygnowany swoim mizernym wyglądem. Cały ten stres, towarzyszący mi od tych
przeklętych dziewięciu miesięcy, sprawił, że niesamowicie schudłem. W dodatku…
Niestety dowiedziałem się, o co chodziło Takeru, kiedy mówił bym spał póki
mogę. Teraz nie potrafię zmrużyć oka, a przynajmniej nie na tak długo jakbym
chciał.
Siadam, zakładając swoje
ukochane okulary i pogrążając się w lekturze. Nie potrafię skończyć tej
książki, bo cały czas, za każdym zdaniem, przed oczami stają mi obrazy naszego
ostatniego dnia razem. Wtedy… Tak bardzo chciałem go pocałować, przytulić,
wziąć ze sobą i nigdy nie puścić… Dlaczego tego nie zrobiłem? Ciągle zadaję
sobie to pytanie i ciągle nie potrafię na nie sobie odpowiedzieć. To na pewno
nie dlatego, że kazał mi uciekać jak najdalej. Nie lubię… Nie lubiłem się go
słuchać, nie lubiłem też jak zostawiał mnie samego. Obiecuję… że kiedy tylko go
spotkam przyłożę mu za to… Że mnie zostawił, że tak zamącił mi w głowie, że
strzeliłem… Ja nie chciałem… Jak zwykle w tym momencie rozmyślań zasypiam
niczym dziecko. Na dwie godziny, ale zasypiam.
Czuję dziwną siłę, która ciągnie
mnie lekko w dół na lewą stronę łóżka. Jakby obciążenie. Ruchome. Czuję jak ta
siła oplątuje mnie swoimi ramionami, przyciągając coraz bliżej siebie.
Półświadomy przekręcam się na drugą stronę i dłonią szukam czegoś znajdującego
się na poziomie mojej twarzy. Nim to mi się udaje, jego twarz przylega do mojej,
zachłannie łapiąc wargi. Nie pozostaję dłużny. Nie mam zamiaru się hamować.
- Zamorduję cię
za to, że kazałeś mi tak długo czekać… - mówię, łapiąc oddech po długim pocałunku
jaki mi zafundował.
- Dobrze, ale
najpierw… Ja cię pomorduję… - płynnym ruchem wsuwa swoją rękę pod moją szeroką,
zwiewną koszulę.
-
Kategorycznie… Oh tak! – krzyczę, czując jak wbija zęby w moją szyję i zaciska
palce na kroczu.
- Kategorycznie
chętny…? – kto to mówi! Nawet twój język jest napalony! Szarpię go za bluzkę,
próbując ją z niego ściągnąć. Z jego małą pomocą udaje mi się, zaraz potem znów
powracając do nieprzyzwoitej bliskości. Przewracam go na plecy ze zwycięstwem w
oczach.
- Tym razem nie
dam ci tak łatwo uciec. – rozpinam swój pasek od spodni oraz rozsuwam rozporek.
Już widzę jak płonie z pożądania i ledwo się powstrzymuje by od razu mnie nie
zerżnąć. Potorturuję go troszkę… A później mu przyłożę. Tak… To dobra
kolejność. Powoli rozpinam swoją koszulę, fundując mu mały pokaz. Pod swoim
tyłkiem od razu wyczuwam, jak bardzo to na niego działa. Poruszam delikatnie
biodrami kołysząc nimi raz na lewo, raz na prawo. Słyszę jego przyśpieszony,
nerwowy oddech, mieszający się w uszach z moim. Nagle łapie mnie za biodra i
przyciąga do siebie tak, że nasze oczy są na tym samym poziomie.
- To tak chcesz
mnie zamordować…? – czuję ten gorący oddech, owiewający moje usta, szyję i
zahaczający o klatkę piersiową. Chyba
zaraz się rozpłynę. Sam ledwo się teraz powstrzymuję.
- Powiedzmy… -
mówię z cwanym uśmiechem na ustach. Przejeżdża dłońmi po moich plecach w górę.
Powolutku, bez pośpiechu… . Potem wplątuje palce w moje włosy, przyciągając do
delikatnego ale także namiętnego tańca języków. Unosi swoje kolano do góry,
trafiając na mojego stojącego penisa. Jęczę w pocałunek, a on coraz bardziej napiera
aż nie odskakuję do góry.
- A była taka
dobra zabawa. – ja ci tu dam zabawę… W pełni zdeterminowany, żeby doprowadzić
go do granic możliwości, schodzę z niego i znikam za drzwiami, ukradkiem
sprawdzając jego minę. Jak się spodziewałem: intensywnie myśli, co ja
kombinuję, ale nie jest ani krzty zdziwiony. Spokojnie czeka aż wrócę, ale jego
krocze zdecydowanie się niecierpliwi. Wracam z kuchni z pełną butelką wina w
ręku. Wiem, że je kocha. Po drodze do łóżka, chwytam jeszcze jakiś krawat
wiszący jakimś cudem na krześle. Z powrotem siadam na niego, wiążąc mu ręce.
- Pobawimy się?
– pokazuję butelkę z uroczym uśmiechem na ustach. Nie odpowiada nic, uważnie
przyglądając się każdemu mojemu ruchowi. Otwieram wino i nabieram trochę w
usta. Schylam się by on też mógł go posmakować. Wylewam sporą ilość na jego
klatkę piersiową i brzuch, nie martwiąc się o prześcieradło. Będzie warto.
Zlizuję wszystko dokładnie z jego skóry. Zdejmuję jego spodnie oraz bokserki.
Wylewam kolejną porcję wina na całe podbrzusze oraz skrawek ud. Patrzę na niego
triumfalnie, oblizując się ze smakiem. On, natomiast, obserwuje wszystko z
rozchylonymi wargami, jakby też chciał spróbować tego samego. Później, kochany,
później… Obcałowuję wszystko dokładnie, omijając starannie jego penisa. Nagle
szarpie mnie za ramiona i przewraca na plecy.
- Masz słaby
węzeł, skarbie. – szepta mi, zapalczywie zajmując się całą moją szyją.
- Więc muszę
się trochę na tobie podszkolić. – odpowiadam melodyjnie, przejeżdżając dłonią wzdłuż
jego ramienia aż do pleców.
- Jak ci się
uda… - odpowiada prowokacyjnie a we mnie aż się gotuje by znowu spróbować.
Chwytamy swoje wargi, masując swoje ciała. Unosi moją jedną nogę trochę do
góry, badając każdy skrawek wewnętrznej strony uda. Po chwili przenosi rękę na
mój pośladek, ściskając go lekko. Człowieku… Szybciej! Krzyżuję swoje nogi na
jego biodrach i szarpię, by na mnie upadł. Nasi przyjaciele od razu się spotykają,
wywołując nagły i niepohamowany jęk w naszych ustach. W tej chwili wszystko się
zatrzymuje. Każdy z nas czeka aż nasze ciała wrócą do wątpliwej normy.
- Już nie mogę…
- mówię po pewnej chwili, jakby tłumacząc swoje zachowanie. Patrzy na mnie
diabolicznym spojrzeniem. Zaczynam się bać. Nie wiem, co kombinuje, ale to na
pewno nie będzie orgazm.
- Też się pobawię.
Co ty na to? – sięga po w połowie pustą butelkę. Oblewa najpierw czubek mojego
penisa, a ja przygryzam wargę sycząc z powodu dziwnego, ale nieziemsko
przyjemnego uczucia. Kieruje strumień w dół a potem znowu w górę, dochodząc aż
do moich ust, które także polewa ostatnimi kroplami czerwonego alkoholu. Czuję
jak wszystko na mnie powoli zasycha ni to łaskocząc, ni to drażniąc całą moją
skórę. Całą. A szczególnie tam, gdzie ciśnienie o mało nie rozerwie mnie od
środka. Bez pośpiechu schyla się nade mną, muskając moje wargi. Nie ruszam się,
starając się zapanować nad swoim ciałem, ale to jest przeklęcie trudne. Klatka
piersiowa skacze mi niczym oszalała a cały drżę z ogarniającego mnie
podniecenia.
- Dobry
rocznik…
- Weź, się
wreszcie ogarnij i zrób mi dobrze a nie będziesz się podniecał winem z
alkoholowego naprzeciwko! – spogląda, chyba lekko zszokowany moimi słowami, ale
to nie ważne.
- Jak sobie
życzysz… - zlizuje pozostałości z mojego brzucha. Patrzy na mnie jeszcze przez
chwilę i nagle łapie wargami mojego sterczącego penisa w sosie winnym. Ja
natychmiast chwytam go za głowę, jęcząc przeciągle i wyginając się w łuk.
Rozchyla moje kolana najbardziej jak może, robiąc sobie bardzo duży dostęp, ale
nie zaprzestając ssania ani na chwilę. Absolutnie świruję pod jego dotykiem,
rzucając się na wszystkie strony i próbując wydobyć jak najwięcej z jego
pieszczot. Niedługo potem unosi głowę, na sam koniec częstując mnie polizaniem
w jeden z najczulszych punktów. Spinam swoje ciało, odrzucając głowę do tyłu.
Nagle opiera ręce po obu stronach mnie. Wbija wzrok głęboko w moje oczy, a ja…
nie potrafię. Tak po prostu, nie potrafię. Nie wiem dlaczego. Odwracam twarz i
zakrywam oczy ramieniem. Nie potrafię… Czuję jak napiera na mój odbyt. Patrzę
zszokowany na jego posturę pełną glorii.
- Co ty!?
Idioto! Oszalałeś doszczętnie!? – wrzeszczę, próbując się poderwać do siadu,
jednak on przyszpila mnie do łóżka.
- Tak,
oszalałem. Już dawno. – szepta do mojego ucha, a następnie przygryza jego
płatek, chwilę potem liżąc go. Zupełnie zapominam, o co się wściekłem,
zatracając się w tej miłej ale jakże delikatnej pieszczocie. Poddaję się. Niech
robi ze mną, co chce. Oplątuję jego szyję rękami, nie pozwalając mu ani na
chwilę się ode mnie oderwać. Znów próbuje we mnie wejść. Rozluźniam się jak
tylko mogę. Zdziwiłem się, kiedy poszło mu to tak łatwo. Niespodziewanie łączy
nasze usta w drapieżnym i chaotycznym pocałunku, zaczynając się powoli
poruszać. Ledwo to zauważam, kiedy jednocześnie dotyka całego mojego ciała. Sam
nawet zaczynam się na niego nabijać, przygryzając wargę Takeru. Mruczy cicho.
Zamieram. Nigdy nie słyszałem, żeby tak robił. Ten pomruk… Taki… Taki nie do
opisania… Jeszcze! Jeszcze! Kładę dłonie na jego twarzy, znów chwytając zębami
jego usta. Śmieje się cicho pod nosem, chwilę potem całując mnie w czubek nosa.
Prostuje się i patrzy na moje rozpalone ciało, cały czas przyśpieszając tempa.
Podnoszę się na rękach, przejmując kawałek inicjatywy. - Mrr… - i znowu!
Więcej, więcej! Całujemy swoje szyje i barki, poruszając się w miarę równo.
Błądzimy po swoich plecach, upewniając siebie nawzajem o swojej obecności.
Jedną ręką zahacza o mój sutek, a ja wyginam się delikatnie do tyłu.
Natychmiast wykorzystuje to, by obsypać muśnięciami mój podbródek. W tym czasie
masuję dobrze umięśnioną klatkę piersiową Takeru, kilkakrotnie mocniej
nabijając się na niego. Czuję jak jego palce owijają się wokół mojej męskości.
- Ah! – jęczę,
coraz bardziej przyśpieszając tempa i zatracając się w tym, co ze mną wyprawia.
Rzuca mnie z impetem na łóżko, coraz szybciej poruszając się wewnątrz mnie jak
i ręką. Jak on może tak szybko…!? Brakuje mi tchu, ledwo chwytam cokolwiek w
płuca, a zaraz zmuszony jestem krzyknąć z całych sił. Przewraca mi się w
głowie, odbija mi, czy cokolwiek, pragnę tego człowieka mocniej i głębiej.
- Ja… zaraz…
zaraz… - próbuję wydobyć z siebie słowa, ale nie mogę, kiedy cały świat
przestaje istnieć. Kiedy mój cały świat zaczyna kumulować się w Takeru.
- Nie tak
szybko… - mówi, choć nie zwalnia ani na chwilę.
- Nie mogę… -
czuję jak wszystko we mnie szaleje. Błagam! Ześlijcie mi wreszcie ten przeklęty
orgazm! – Dochodzę… - ciało drży, sperma wypływa, serce zatrzymuje się, tracę
kontakt z rzeczywistością. Wyginam się w łuk i wbijam palce w pościel, nawet
nie będąc tego świadomym.
- Dużo… - z
tego swego rodzaju transu wybija mnie jego głos. Staram się załapać, o co mu
chodzi, jednak nie potrafię i przyglądam mu się ze zdziwieniem w oczach. –
Chyba dawno nie był używany, co…? – zamorduję. Za ten wzrok, za ten ton…
Zamorduję. Układa swoje ręce pod moje kolana i opiera się dłońmi o łóżko.
Całuje mnie przelotnie, uśmiechając się po swojemu, po diabelsku. Z powrotem
zaczyna używać tej swojej cholernej szybkości i z powrotem zaczyna się
poruszać. Zaciskam swoje mięśnie, byleby dać mu to jak najbardziej odczuć. Liżę
jego wargi, które z każdą chwilą, coraz chętniej łączą się z moimi.
- Wykrzycz moje
imię. – rozkazuję, zaczynając się stymulować. Wiem, że nim on dojdzie, ja zdążę
jeszcze parę razy…
- Yuzuki…? –
tak!
- Jeszcze raz…
- Yuzuki… Yuzuki…
- powtarza to jak mantrę, coraz głośniej za każdym razem. Po chwili ja dołączam
do niego, półświadomie, wypowiadając jego imię. Te dźwięki przeplatają się ze
sobą, tworząc bliżej nieokreśloną całość. Tak, jak teraz my. Imiona łączą się z
pocałunkami, pocałunki z imionami. – Wytrzymaj chwilę… - mówi, pchając coraz
mocniej. Chce razem…? Proszę bardzo! Kreślę na jego plecach paznokciami
czerwone linie. Ostatni pocałunek. Oboje zaczynamy drżeć z ogarniającej nasz
rozkoszy, pożądania i nadmiaru podniecenia. Czuję ciepło wewnątrz mnie jak i
znów na moim brzuchu. Czyżby dobrze mi się wydawało…? Też zajęczał…? Też mu
było tak nieziemsko przyjemnie jak mnie…? Przewracam jego rozpalone ciało na
bok. Zaplątuję jego nogi w swoje. Nie mam zamiaru go wypuścić. Patrzę się na
jego już spokojną twarz. Uśmiecha się. Tak dawno go nie widziałem… Łączy nasze
palce u rąk. Przysuwa się bliżej mnie i zamyka oczy. Śpij, kochany… Rany… Kiedy
ja zacząłem go tak nazywać!? Zupełnie mnie postrzeliło… Ale śpij… Sam niedługo
odpływam.
Budzę się w pełni zrelaksowany.
Jednak mój błogi stan nie trwa długo. Nie czuję ani jego dłoni, ani nóg. Patrzę
tam, gdzie powinien być. I… jest. Śpi jak dziecko wtulony w moją poduszkę. Zupełnie
jak nie on… Ale pasuje mu taki wizerunek. Wstaję cicho, byleby go nie zbudzić.
Niech odeśpi te wszystkie noce.
Szykuję śniadanie, choć
absolutnie nie mam pojęcia, która godzina. Tak na nos… coś koło trzeciej,
czwartej po południu. Mieszam składniki w garnku postawionym na kuchence.
Ciągle śmieję się pod nosem z jego porannej miny. Taki mały aniołek… Nie
wierzę, że potrafi być takim diabłem… Nakładam gorące jedzenie do misek. Nagle
umięśniony ciężar popycha mnie na szafki, rozgrzane ramiona ściśle obejmują, a
głowa, będąca wciąż w trybie spania, opiera się o plecy. Po jakimś czasie
odwraca mnie i sadza na blacie. Z powrotem, niczym niedopieszczony bachor,
wtula się i zastyga w bezruchu oraz kompletnej ciszy.
- Jeszcze tylko
chwilkę… - mówi cicho, chrypiącym głosem, jeszcze bardziej mnie ściskając.
Chichoczę z pobłażaniem w oczach, odwzajemniając uścisk.
- Wystygnie… -
informuję, nie bardzo chcąc by to usłyszał. Wolałbym zostać tak jeszcze trochę
dłużej. Jeszcze tylko trochę.
- Jak mogło cię
tam nie być…?
- Gdzie? –
pytam zdziwiony. O czym on mówi?
- Kiedy się
obudziłem, ciebie nie było. – a więc tu go boli. Głaszczę go po głowie, krzyżując
nogi na jego biodrach.
- Przepraszam…
- całuję go we włosy. On tylko przekręca głowę, umieszczając swoje czoło na mojej
szyi. Szuka przez jakiś czas dogodnej pozycji a potem mruczy coś
niezrozumiałego pod nosem. Ten człowiek po prostu powala mnie na kolana.
Poznaję go jako pewnego siebie, zimnego, wrednego, podłego i boskiego w łóżku a
teraz zachowuje się jak mały, pieszczotliwy, bezbronny szczeniaczek, którego
największym problemem jest gdzie znaleźć cieplutkie i przyjemne miejsce do
drzemki. – Już więcej tak nie zrobię. – czuję jak cały się spina. Nagle puszcza
mnie, w ogóle nie patrzy mi w oczy i wychodzi z pomieszczenia, lekko kołysząc
się na zastanych nogach. Słyszę szelest ubrań, a ja stoję nadal w szoku i
staram się zrozumieć, co się dzieje. W ten raz wchodzi w pełni ubrany z tym
swoim zwyczajowym, zimnym spojrzeniem.
- Ostatni raz…
- mówi drżącym głosem. A może to z powodu tego, że przed chwilą wstał…? Nie
wiem, nie ważne. Podchodzi do mnie, chwyta za biodra i przyciąga pewnie do
siebie, całując z pasją, jakbyśmy nigdy więcej mieli się nie spotkać… Nie… Nie…
Nie może! Nie pozwalam! Nie zgadzam się! – Żegnaj. – nie! Nie lubię tego słowa!
My się spotkamy! Nie może odejść! Nie po to tyle czekałem!
- Gdzie się
niby wybierasz!? – krzyczę, w ostatniej chwili łapiąc jego dłoń.
- Wiesz
doskonale, że nie mogę tu zostać.
- Niby czemu!?
- Znajdą mnie!
– wścieka się… Już to widzę.
- Nie znajdą!
Zresztą… Jeśli nawet… Tyle razy im uciekałeś…
- Ale nie
wplątywałem w to nikogo! – cichnę. A ja to co…? Produkt uboczny? Przez chwilę
zaciskam palce na materiale jego kurtki, ale niedługo potem puszczam ją,
opierając się tyłem o krawędź blatu.
- Idź już… -
nie rób tego. Zostań. Przytul mnie, pocałuj, przeżyj kolejny orgazm, cokolwiek
chcesz… Zostań. Po prostu zostań…
- Nie wplątałem
w to ciebie dla zabawy… Straciłem gardę, wtedy w barze… Myślałem, że to moja szansa by uciec, by się
schować, by doświadczyć chociaż zalążka normalnego życia… Ale… Przeliczyłem
się.
- To wygląda
jak jakaś beznadziejna scena…
- Z
beznadziejnego dramatu? Tak, masz rację. Jednak…
- Jednak ty i
tak masz mi obiecać, że będziesz wracał. – staję na wprost niego, by móc
spojrzeć głęboko w jego oczy. Wciąga powietrze w płuca, zrezygnowany moim
zachowaniem.
- Nie…
- Żadne „nie”!
Masz…
- Daj mi
skończyć! – silnym uściskiem chwyta moje ramiona, potrząsając lekko.
Najchętniej pewnie przeszedłby do rękoczynów…
- Nie obiecuję,
że pojawię się jutro, za tydzień, czy za miesiąc… Nie obiecuję też, że nie
zginę do czasu naszego kolejnego spotkania. Ale jeśli będę w stanie, jeśli znów
będę mógł jakimś cudem cię odnaleźć… Przyjdę. W nocy. Jak dzisiaj. – to właśnie
chciałem usłyszeć. Odwraca się i wychodzi szybkim krokiem, zostawiając mnie
samego w kuchni z dwiema miskami letniego posiłku. No mógłby chociaż zjeść…
Koniec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz