14 stycznia 2013

Postrzelone serce: Zabawa [część 1]

  • Miałam jedynie mały zarys historii, którą chciałam tu zawrzeć... Powiedzmy, że najważniejsze rzeczy zmieściły mi się
  • Zmusiłam się by bohaterom nadać imiona... No cóż... Nie lubie ich nadawać xD
  • Pierwsza część, zakładam, będzie tolerowana przez większość, natomiast druga... Trochę melodramatu mi się liznęło, ale mam nadzieję, że wybrnęłam z tego z twarzą!
  • Długo pisałam tą historię, ponieważ troszkę ponad 2 miesiące... Mogą być pewne różnice jeśli chodzi o nastrój, czy styl, ale starałam się wczuć w to najlepiej jak mogę.
  • Trochę krwi
  • Trochę seksu (chyba nieudanego...)
  • Podtytuły... Mogą wam się nie wydawać pasujące do fabuły, którą obejmują, ale nie są nadane bez żadnego zamysłu ;)
  • Ogólnie... Nie jestem zadowolona z tego opowiadania.

Dziękuję za uwagę :)




„Postrzelone serce”

Zabawa




     Siedziałem w barze jakby nigdy nic. Atmosfera… jak wszędzie. Gwar, popsute radio, które wydobywało z siebie niezidentyfikowane dźwięki. A po mojej głowie krążyło jedynie by napić się jeszcze więcej. Szkoda, że nie miałem z kim…
     Do baru wkroczył mężczyzna. Zacząłem mu się uważnie przyglądać. Nie wiem czy to przez alkohol, czy faktycznie wyglądał niczym anielski diabeł… Co za paradoks, prawda? Ale… Inaczej nie da się tego opisać. Z oczu biła czerń z przemieszaniem spokojnego granatu. Włosy miał rozczochrane, w ogóle bez ładu i składu w kolorze piekielnego hebanu. Grzywka wpadała mu w oczy, lecz po chwili ręką odgarnął mokre kosmyki do tyłu. Nawet w pożółkłym, słabym świetle lamp jego skóra zdawała się być nieskazitelnie biała. Usta także miał blade. I spierzchnięte. Lekko rozchylone by złapać trochę oddechu. Jego klatka piersiowa unosiła się niesamowicie szybko. W moim umyśle już zaczęły się tworzyć nieprzyzwoite obrazy. Bardzo nieprzyzwoite… Zawiesił czarną, materiałową kurtkę za kaptur na wieszaku. Ciemnoszary T-shirt, jakby trochę poniszczony, swobodnie wisiał na jego szerokich ramionach. W uszach nadal bębni mi dźwięk jego dodatków przy spodniach, kiedy podchodził do mnie swoim prowokacyjnym ale i lekkim krokiem. Zobaczyłem jego uśmiech. Wiedziałem jak to się skończy… Wiedziałem.
     Usiadł koło mnie, napiliśmy się trochę. Wyszeptał mi na ucho kilka słów, które zadecydowały o dalszym biegu wydarzeń. Jestem ciekawy, co by było dalej, gdyby mnie tam nie było. Albo gdybym się nie zgodził na wyjście z nim. Czy wtedy wylądowałbym z nim w białej, hotelowej pościeli, robiąc rzeczy, o których mi się nigdy nie śniło? Nie wiedziałbym, co mógłbym stracić…
     Błądził dłońmi od krańca mojej koszulki po łopatki, przyciągając mnie do siebie. Odległość jaka nas dzieliła nie mogłaby być policzona nawet w nanometrach. Złapał mnie za włosy i pocałował brutalnie. Nie zwracałem uwagi na to, że atakował mnie również swoimi zębami. Jego język tak wirował, że czułem jakby opanował całe moje ciało. Nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie. Podnieciło do granic możliwości. Już dawno nie czułem takiego pożądania. Przycisnął mnie do lodowatej ściany, która wywołała silny dreszcz. Natomiast on jeszcze zażarciej wpijał się w moje usta. Wokół unosił się nasz oddech, a diabeł gryzł moją szyję aż do obojczyka. Potem zęby zamienił na język i przejechał nim w górę, aż do mojej brody. Trzymałem go kurczowo za koszulkę, tak jakby bojąc się, że zaraz mi ucieknie. Jeśli mam spłonąć, to tylko razem z nim…
     Rzucił mną o łóżko niczym szmacianą lalką. Nie, to też mnie nie obchodziło. Bo po co? Liczyło się to, że on zmienia się w upadłego, lubieżnego anioła… Dla mnie…
      To był terrorysta z najgorszych podziemi. Jego silne wargi na moim członku wywoływały niczym niekontrolowane wrzaski przyjemności, jednak za każdym razem zwalniał pieszczotę, oddalając moje napalone ciało od upragnionego orgazmu. Gdybym tylko miał siłę oderwać się od niego, zakładam, że niedługo pieprzyłbym się z trupem… No cóż… Coś za coś, prawda?
     Nie pamiętam, co konkretnie mówiłem, a raczej krzyczałem. Pamiętam, że po tych słowach odwrócił mnie na brzuch, uniósł moje biodra w górę aż nagle pomiędzy pośladkami poczułem coś chłodnego. Dłońmi rozsmarował maź, a chwilę potem najzwyczajniej w świecie rżnął mnie od tyłu jak jakąś dziwkę. Nie mam nic przeciwko. Podobało mi się to… No tak… To, że ciągle wrzeszczałem „mocniej” to pamiętam… I to chyba aż zbyt dobrze…

     Obudziłem się rano z porządnym bólem głowy i tyłka. Rozejrzałem w poszukiwaniu mojego diabła, którego imienia niestety nie udało mi się poznać. Nie znalazłem go. Jak zwykle! Najpierw cię upijają, potem zaciągają do łóżka a rano już ich nie ma! Spojrzałem na stolik nocny. Kasy brak! No wiecie co… Ciekawe czy zapłacił za wynajem pokoju…

    Szedłem do sklepu niczym zbity pies. Minęło parę dni od spotkania tego gościa, ale ciągle myśl o nim nie dawała mi spokoju. Był zabójczo przystojny, to trzeba było przyznać. No i genialny w łóżku… Ludzi z taką charyzmą jak on nie dawało się zapomnieć zbyt szybko. Wiedziałem o tym za dobrze…
    Spojrzałem przez szybę na półki wypełnione rozmaitą ilością słodyczy: od ciastek, przez lizaki aż po najróżniejsze czekolady. Wszystko, czego dusza zapragnie, za dość przystępną cenę. Nagle usłyszałem huk. Chwilę potem, szyba ze smakołykami oblana została czerwoną mazią. Poczułem ból w okolicach żeber. Zalało mnie nagłe ciepło a chwilę potem owiał nieprzyjemny chłód. Upadłem na kolana, nie wiedząc, co się dzieje. Jak przez mgłę widziałem tworzący się zgiełk na ulicy. Oni patrzyli na mnie. Czy coś mi się stało? Ten ból… Czyżbym dostał? Czyżbym… został postrzelony? Kto…? Po co…? Dlaczego……? Zamknąłem oczy. Chyba. Zapanowała ciemność. Nie słyszałem nic, nie widziałem nic, nie czułem nic. Jakby mnie nie było. Właśnie… Nie było mnie.


    Nikłe światło zaczyna się kołotać po moim niewielkim polu widzenia. Podobnie jak mocno rozmazane kształty, nie przypominające nic, co dotychczas widziałem.
- Obudziłeś się. – silnie stłumiony dźwięk dochodzi do moich uszu. Chaotycznie rozglądam się wokół i nieświadomie macham rękami, jakby starając się wyłapać odgłos, obijający się echem po mojej głowie. Czuję jak coś zimnego łapie moją dłoń oraz jakieś palce zaciskające się na moim nadgarstku. Powoli odzyskuję zdolność ostrego widzenia. Po lewej stronie mam szarą, poniszczoną i lekko zabrudzoną ścianę. Za głową tak samo. Po prawej… On. Anielski diabeł. We własnej osobie. Więc… Czyżbym umarł? Wiem, że moje życie nie obfitowało w jakieś specjalnie dobre uczynki, więc pewnie piekło stoi przede mną otworem. – Poznajesz mnie?
- Jakże bym mógł cię nie poznać? – uśmiecha się lekko do mnie ni to, szczerze, ni to sztucznie. Nagle wstaje i odwraca się w drugą stronę. Chcę się podnieść ale ból w okolicach żeber skutecznie mnie powstrzymuje. Dopiero teraz zauważam, że mam cały brzuch oraz klatkę piersiową w bandażach. Rozglądam się jeszcze raz, bardziej świadomy. Nie poznaję tego miejsca. Wiem, widzę jedynie, że jesteśmy gdzieś wysoko, na jakimś dachu, czy czegoś w tym stylu. - Gdzie jesteśmy? – pytam.
- U mnie. – odpowiada oschle, co tylko jeszcze bardziej nakręca mnie do dalszej „dyskusji”.
- Ile tu tkwię?
- Pięć dni.
- Jak się tu znalazłem?
- Święty Mikołaj cię tu, kurwa, przywiózł! – szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się takiego wybuchu. A wtedy w nocy był taki… No… Wiadomo. Spuszczam głowę w zamyśleniu. Kątem oka widzę jak nerwowo rozgląda się przez okno z bronią w ręku. Zaraz… Broń! Podchodzi do mnie. – Słuchaj, nie wiem przez ile jeszcze będzie tutaj bezpiecznie. Jeśli każę ci uciekać, uciekaj najszybciej jak się da. Biegnij po najbardziej zaludnionych ulicach, ukrywaj się. Najlepiej z nikim się nie kontaktuj…
- To jakiś żart? – pytam całkowicie zmieszany tym, co słyszę.
- Tak, witamy w ukrytej kamerze! – następuje chwila ciszy. Ten sarkazm w połączeniu z jego ostrym spojrzeniem jest aż nader przemawiający. Nagle wstaje i podchodzi do zniszczonej metalowej szafki. Wyjmuje srebrne pudełko i rzuca mi na kolana. Patrzy na mnie surowo, przez co trzęsącymi się rękoma otwieram wieczko. Trzymam czarny pistolet.
- Chyba nie mówisz poważnie…? – wypowiadam drżącymi ustami, ze strachem w oczach. Widzę jak wyraz jego twarzy łagodnieje, choć swego rodzaju obawa nadal świeci mu w źrenicach.
- Chciałbym… - jego chrypki głos się załamał. – Idź spać. Póki możesz… - podchodzi do czegoś przypominające łóżko, podkłada broń pod poduszkę i okrywa mnie dziurawą kołdrą. Widzę jak adrenalina opanowuje jego ciało. Mam ochotę go przytulić, powiedzieć, że będzie dobrze. Ale nie mogę. Nie znam sytuacji, w dodatku jestem postrzelony. Nie jest dobrze. Jest źle. Wręcz tragicznie. Czuję jak emocje zaczynają brać nade mną górę. Wypływają na zewnątrz w postaci słonych łez. Wiem, że diabeł przygląda mi się uważnie ale nic nie mówi. Wygląda to tak jakbym ja płakał za nas dwóch. Nie zauważam, kiedy do mnie podchodzi. Łapie mnie za podbródek i zbliża swoją twarz do mojej. Przez głowę przelatują mi obrazy wspólnej nocy. Przykłada czoło do mojego, sprawdzając temperaturę.
- Wydobrzejesz. Idź wreszcie spać. – wycieram łzy i posłusznie rozkładam się na łóżku.
- A ty, gdzie śpisz? – pytam, mając nadzieję, że odpowie mi „obok ciebie”. Patrzy na mnie jak na idiotę, zakładając tą swoją czarną kurtkę. Wychodzi bez słowa. Przez chwilę wbijam wzrok w miejsce, w którym zniknął.  Z czystej nudy zasypiam.
Mija kilka tygodni. Polegają one na spaniu, jedzeniu czegoś i ćwiczeniu. Najśmieszniejsze jest to, że przez ten okres zamieniamy może kilka zdań, które oczywiście dotyczą, jak on to nazywa, treningu. Wkurza mnie tym, ale całą złość gasi wizja mojej i jego śmierci. Nie naszej. Mojej i jego. Tylko. Po cichych dniach postanawiam trochę rozkręcić rozmowę. No ileż można, prawda? W końcu zupełnie zapomnę jak się mówi.
- Co działo się wtedy, kiedy trafiłeś tam do baru? –cisza. Celuję w otwór butelki , położonej na pniu. Butelka się kołysze przesz silny wiatr, więc przez jakiś czas muszę cierpliwie czekać na odpowiedni moment. Strzelam. Butelka pozostaje nietknięta.
- A co miało się dziać? Gonili mnie, więc uciekałem.
- I wszedłeś do baru w nadziei, że…?
- Tam mnie nie złapią. – szlag mnie trafia z tym człowiekiem. Inaczej się zabawimy… Podchodzę do niego by móc patrzeć na niego z góry. On nawet nie uraczył mnie spojrzeniem i nadal ulepszał celownik.
- A mnie w to wciągnąłeś dla zabawy, tak? – przestaje się ruszać. Widzę jak mięśnie szczęki, co jakiś czas zaciskają się. Jest wściekły. Może wreszcie powie to, co naprawdę myśli.
- Tak. - słyszę. Zamieram. Wiem, że nie mówi poważnie, bo nawet na mnie nie spojrzał. Ale... Takie słowa, mimo wszystko... To nie jest zabawne. Jednak trzeba to ciągnąć dalej. Uśmiecham się promiennie.
- Tak, jak myślałem. - odpowiadam melodyjnym głosem i odchodzę wręcz w podskokach. Niech robi tak dalej...  A jego życie będzie książkowym przykładem piekła.
- Słuchaj, niewyżyta... - dziwko? - Yuzuki, schyl się! - czuję szarpnięcie, które powala mnie na ziemię. Te same ręce chwilę potem mnie podnoszą. – Uciekaj! – słyszę. Moje ciało reaguje natychmiastowo. Łapię broń i biegnę. Tuż obok mnie… Anioł. Tak… przypomina swego rodzaju anioła stróża. Niezbyt miłego, ale zawsze coś. Nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy, co i kogo mijamy. Biegniemy przed siebie. Nagle zostaję zaciągnięty do jakiegoś tunelu, gdzie przejeżdżają samochody. Diabeł przypiera mnie do ściany i silnie łapie za ramiona. Ja patrzę na niego zdziwiony, nie wiedząc, o co chodzi. – Tak jak mówiłem-uciekaj, nie odwracaj się i z nikim się nie kontaktuj. – kiwam jedynie głową po raz kolejny zapamiętując mantrę jaką wygłaszał mi codziennie. – I zapamiętaj: ja niczego nie robię dla zabawy. – tuż po tych słowach biegnie tam, skąd wbiegliśmy. Słyszę strzały, krzyki. Mam ochotę iść do niego, złapać za fraki i… I sam nie wiem, co. Chcę mieć go obok siebie. Boję się… Wchodzę głębiej do tunelu. Po drugiej stronie widzę rozświetlone ulice, tłum… Właśnie! Pędem kieruję się w ich stronę. Huk, pocisk przelatuje pół metra od mojej głowy, odbijając się rykoszetem od murowanej ściany. Cały blednę, a nogi same biegną. Przeciskam się między ludźmi, próbując zgubić tego kogoś za mną. Kolejny strzał. Ludzie wpadają w panikę. Nie wiem, co mam robić. Chować się! Staram się bez stłuczek omijać rozjuszone i rozhisteryzowane osoby. Wchodzę do ciemnego zaułku i  przyciskam swoje ciało do ściany, przesuwając się coraz dalej od światła. Boję się, nawet jeśli, jak nigdy, panuję nad swoim ciałem. Strzał w moją stronę. Nie widać mnie w tych ciemnościach, pomimo że jestem parę metrów od goniącego mnie. Nie wiem jak wygląda. Widzę jedynie rozmazany zarys jego potężnej postury. Wiem, że on wie, że tu jestem. Robi parę kroków w przód. Ja nadal, najciszej jak potrafię, przesuwam się wzdłuż ściany. Znajduję jakąś wklęsłość. Migiem się tam chowam i przygotowuję broń. Walczę wewnętrznie ze sobą. Ja nie chcę nikogo zabijać, ale jeśli ja tego nie zrobię, on zabije mnie. Tego też nie chcę. Chcę znów spotkać mojego anielskiego diabła. Ale żeby z takiego powodu chcieć kogoś zabić?
- No wyłaź, dziwko! Też chcę tego samego, co Takeru. – te słowa uderzają we mnie niczym młot pneumatyczny. On wie… Oni wiedzą… Wszyscy wiedzą, co ja z nim robiłem… Wychodzę powolnym krokiem naprzeciw lodówki, która od razu wyłapuje mnie wzrokiem. Wymierza we mnie pistoletem i podchodzi, jakby w ogóle nie pomyślał o tym, że ja też mogę mieć zabawkę. – Rozbieraj się. – mówi. No chyba go porąbało!?
- Wal się, sukinsynie. – strzał. Stłumiony krzyk i jęk bólu. Krew. To moja broń. To ona wypaliła. Ja… nieświadomie… Znaczy… Chciałem strzelić, ale nie teraz. Chciałem chybić, trafić w nogę, rękę, cokolwiek, jedynie po to, by go spowolnić. Trafiłem. W głowę. W czoło. W mózg. Czarny pistolet wypadł mi z rąk. Ja… boję się. Boję się. I to cholernie. Jak nigdy. Boję się.




Ciąg dalszy nastąpi...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz